Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

W Niemczech mieszka ponad 870 tys. osób posiadających wyłącznie polskie obywatelstwo, natomiast osób z polskim tłem migracyjnym — ponad 2 mln. Wśród nich jest Agnieszka Kościelna z okolic Krakowa, która razem z mężem i dwójką dzieci od siedmiu lat mieszka w Oldenburgu. W rozmowie z Onet Podróże opowiada o swoich emigracyjnych doświadczeniach.

 

Zdaniem Polki żmudna biurokracja to mit. — Kiedyś w naszej kasie chorych byliśmy przepraszani, "że czekamy tak długo". Chodziło o... kwadrans. Zaproponowano nam kawę, herbatę — to akurat podczas każdej wizyty — mówi

Czego nie spodziewała się po przeprowadzce? — Zaskoczyło nas to, jak Niemcy są serdeczni i pomocni. Natomiast zaskakuje mnie nadal, jak bardzo trzeba uważać na swoich rodaków za granicą. Wartościowych Polaków możemy policzyć na palcach jednej dłoni

Zapytana o to, co myślą o nas Niemcy, opowiada: — Jesteśmy niestety kojarzeni z wódką i przeklinaniem. Ile razy mój mąż zaczynał pracę w nowej firmie, pytali go, czy na pewno jest Polakiem, bo ani nie pije, ani nie przeklina

— Niemcy są tańszym krajem do życia niż Polska — opowiada

Początki, stereotypy i spotkanie z nowym krajem

Karolina Walczowska,

Onet Podróże: Twardy język, wszechobecny porządek i kapryśna pogoda nie przeszkodziły twojej rodzinie w przeprowadzce do Niemiec. Co sprawiło, że postanowiliście się przenieść do Oldenburga, miasta w północno-zachodnich Niemczech?

Agnieszka Kościelna: Do Niemiec wyjechaliśmy, mając nadzieję na lepsze i spokojniejsze życie. Mieliśmy dosyć trudności w znalezieniu pracy na podstawie normalnej umowy, a nie śmieciówki.

Liczyliśmy także na lepsze koszty życia, więcej dostępnych terminów do lekarzy, pomoc w rehabilitacji syna i opieki nad padaczką rozwojową u córki.

Jak wyglądało leczenie dzieci w Polsce?

Dla przykładu w Polsce czekaliśmy dziewięć miesięcy na kontrolę chirurga i odpowiedź, czy trzeba operować stopy Tomasza. Nie miał wtedy rehabilitacji w ramach NFZ, musieliśmy czekać na decyzję, a miał... 5 lat. Ćwiczyłam z nim sama w domu, chodziłam na konsultacje prywatnie. Stopy rozwijają się do ósmego roku życia, potem tylko rosną. Czas był na wagę złota.

Po przyjeździe do Niemiec okazało się, że termin do chirurga mieliśmy po dwóch tygodniach. Byłam w szoku, że tak szybko się udało. Musiałam dopytać, czy dobrze usłyszałam.

Podczas badania okazało się, że syn nie miałby teraz problemów, gdyby lekarze zajęli się nim zaraz po urodzeniu. Powiedziałam, że widziałam, że coś jest nie tak ze stopami, ale byłam zbywana przez jednego czy drugiego pediatrę. Nikt nie chciał wypisać skierowania, "bo rodzice przewrażliwieni". Chirurg w Oldenburgu był bardzo rozczarowany tym, jak nas potraktowano.

Nie będę już wspominać o tym, że badanie komputerowe i odcisk stóp w specjalnej piance odbyło się całkowicie za darmo. Dopłacić musieliśmy jedynie do wkładek ortopedycznych, ale tylko kilkanaście euro. Resztę pokryła nasza kasa chorych AOK Niedersachsen. Zresztą tak samo, jak z leczeniem ortodontycznym Tomasza. Kasa chorych pokrywa 80 proc. kosztów leczenia, my jako rodzice pokrywamy resztę, czyli 20 proc., które, co ciekawe, po pozytywnym zakończeniu leczenia zostaną nam zwrócone.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Polski. Lekarka ze szpitala dziecięcego, w którym leżała Marlena z padaczką, sama powiedziała, że w Niemczech będzie miała lepszą opiekę. Faktycznie podczas pierwszej wizyty w niemieckiej przychodni pediatra szybko wysłał ją na dodatkowe badania do kliniki dziecięcej.

Rozumiem, że opieka medyczna okazała się nieporównywalna. Ale wróćmy do początku, dlaczego akurat Oldenburg?

Mąż zaczął najpierw pracę w Delmenhorst, jednak nie był przekonany do tego miejsca. Zdecydował, że zamieszkamy gdzie indziej. Znajomy pomógł nam znaleźć spółdzielnię mieszkaniową, za co jemu i jego rodzicom jesteśmy do tej pory bardzo wdzięczni: pani Alicji, panu Jurkowi i Krzysztofowi!

Oldenburg nam się podoba, ale nasze serca i dusze skradły góry Harz. Lubimy tam spędzać weekendy, wędrować całymi dniami, chłonąć ich piękno i ładować baterie. Te widoki i wspomnienia to najpiękniejsze skarby, jakie możemy kolekcjonować razem. Dowiadujemy się różnych ciekawostek, poznajemy legendy i historie wielu miejsc, dzięki stemplom zbieranym do książeczek wędrowników.Foto: Archiwum prywatne

Brzmi jak raj! Ale wcześniej nie było kolorowo. Najpierw do Niemiec przeprowadził się twój mąż. Długo żyliście na odległość? Jak wspominasz ten czas?

Żyliśmy tak przez pół roku, przyjeżdżał co miesiąc na siedem dni. Czas rozłąki był zarówno dla nas, jak i dla dzieci bardzo trudny. Brakowało mi naszych wieczornych rozmów, całusa na dzień dobry i samych słów "dzień dobry kochanie". Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, nie przeszkadza nam nasza obecność, a na dodatek lubimy sobie robić jakieś numery. Z nami nie ma nudy, jest zabawnie, śmiesznie, miło. No, bo kto urządza bitwę na pantofle, ganiając się po mieszkaniu? Cud, że jeszcze żadna roślina nie ucierpiała (śmiech).

Dzieci były i są zżyte z tatą. To on je kąpał i czytał na dobranoc po całym dniu w pracy. To był ich czas razem. Nagle tego zabrakło, jakby ktoś ukradł bezpieczną przystań. Ja w dodatku byłam zmęczona ich tęsknotą i płaczem. Bardzo mnie to bolało. Codziennie skreślaliśmy dzień w kalendarzu, licząc, ile jeszcze zostało do spotkania. A Jurek nie mógł znieść, że przez telefon nie może mnie nas przytulić, pobawić się autkami z Tomaszem czy połaskotać Marlenę. Nigdy nie chciałabym do tego wracać.

Jak rozumiem, on się zaaklimatyzował, znalazł dla was dom, szkołę i przenieśliście się do Niemiec?

Pół roku, żeby przyzwyczaić się i "ogarnąć" to za krótko. Większość czasu spędzał w pracy, by móc sobie pozwolić na comiesięczny wyjazd do Polski. Wiedzieliśmy, że dalszej rozłąki nie zniesiemy, trzeba było podjąć jakąś decyzję i szukać rozwiązań.

Nasza przeprowadzka do Niemiec była dość spontaniczna. Pamiętam dokładnie ten dzień - 30 sierpnia 2015 r. W jedno popołudnie spakowaliśmy wszystkie rzeczy z wynajmowanego mieszkania w Krakowie i ruszyliśmy transporterem w drogę.

Tomasz miał niecałe 6 lat, kiedy przyjechaliśmy do Niemiec. Ponieważ urodzony jest po 1 października, mógł jeszcze rok chodzić do Kindergarten, czyli miejscowego przedszkola. Idealny czas, ponieważ łatwiej przez zabawę przyswoić język. Niespodzianką było, że jedna z wychowawczyń, Sabin, okazała się Polką urodzoną tutaj. Wiele razy pomogła nam z językiem.

Marlena miała niecałe dwa lata. Do przedszkola poszła, gdy skończyła cztery. 

Słyszałam, że biurokracja w Niemczech jest bardzo utrudniona i wiąże się z koniecznością wypełniania dziesiątek formularzy oraz ubiegania się o niezliczoną liczbę zaświadczeń. Jak wam poszły kwestie formalne?

Fatalna biurokracja w Niemczech to według nas mit, bo choć faktycznie wszystkie urzędy muszą mieć dane na papierze, to udaje nam się załatwić wszystko przy jednym okienku. Urzędnicy są bardzo pomocni. Na początku, kiedy nie znaliśmy dobrze języka, zdarzało się, że w urzędzie skarbowym wypełniano za nas dokumenty.

Kiedyś w naszej kasie chorych byliśmy przepraszani, "że czekamy tak długo". Chodziło o... kwadrans. Zaproponowano nam kawę, herbatę. Teraz wiemy, że to standard każdej wizyty.

Wow, marzenie (śmiech). A jak wygląda kwestia ubezpieczenia w Niemczech?

Nie ma tutaj jednej ubezpieczalni. Jest kilka i każda dba o swojego klienta. Na przykład, jeśli przekonamy kogoś, by przepisał się do naszej, to dostaniemy 50 euro za tę nową osobę.

Jeśli chodzi o zaświadczenia, to większość składa się drogą elektroniczną. Tylko za pierwszym razem trzeba wypełnić formularz ręcznie, potem jest się już w systemie.

Meldunek jest skomplikowany?

Cała procedura trwała 10 min. Trzeba mieć dokument tożsamości oraz umowę najmu mieszkania lub pokoju, której nie dostanie się, jeśli nie posiada się pracy. Co ważne — nikt nas nie zatrudni, jeśli nie mamy konta w niemieckim banku. A w banku nie można otworzyć konta bez meldunku. Może wygląda to trochę zawile, ale są też instytucje, które w tym pomagają. Lub jak w naszym przypadku — pomogli znajomi.

W ogóle, kiedy idziemy do jakiegoś urzędu, to mamy odczucia, że oni są tam dla nas, a nie my dla nich.

Co wiedziałaś o Niemczech, zanim wyjechaliście?

Nie oszukujmy się, pierwsze co przychodzi na myśl, to bardzo ważna historia II wojny światowej. Oprócz tego niewiele — że leżą na zachodzie, graniczą z Polską, mówi się tam po niemiecku, mają na południu piękne Alpy. No i serial dzieciństwa - "Lekarz z alpejskiej wioski".

Pamiętasz pierwsze dni w Niemczech?

Jak przez mgłę. Byłam zdana na siebie, bo niestety Jurek nie dostał wolnego, by pomóc ogarnąć nową rzeczywistość. Żyliśmy długo na pudłach, zanim udało się wszystko wyciągnąć. Najważniejsze były ulubione misie i książki dla dzieci — rzeczy, które psychicznie pomogły im znieść rozpoczęcie nowego rozdziału...

Porozmawiajmy o dalszych doświadczeniach. Co było największą niespodzianką?

Zaskoczyło nas to, jak Niemcy są serdeczni i pomocni. Natomiast zaskakuje mnie nadal, jak bardzo trzeba uważać na swoich rodaków za granicą. Wartościowych Polaków możemy policzyć na palcach jednej dłoni.

Jak się czujesz jako Polka w Niemczech? Jak się odnajdujesz?

Tu gdzie mieszkamy, bardzo dobrze się odnajdujemy. Podoba nam się kultura międzyludzka, także ta na drodze – bardzo uważa się tu na dzieci, no i rowerzystów. W ogóle rower jest tu traktowany na równi jak samochód.

A masz przyjaciół, znajomych wśród Niemców? Mówi się, że to naród tolerancyjny, otwarty, ale nieufny...?

Niemcy są ufni choć ostrożni, bardzo tolerancyjni, otwarci i chętni do rozmów. Nie wytkną błędu gramatycznego jak Polak. Doceniają to, że Polacy chcą się uczyć ich języka.

Mamy sporo niemieckich znajomych, tak samo pozytywnie zakręconych, jak my! Znamy ich z pracy, szkoły naszych dzieci i oczywiście sąsiedztwa.

Co sądzą o Polakach? Jak dzisiaj postrzegają nasz naród?

Co Niemcy myślą o Polakach, to zależy, z jakimi mieli styczność. Z reguły jesteśmy chwaleni jako naród dobrych fachowców i pięknych kobiet. Naród niedających sobie w kaszę dmuchać (śmiech). Wiedzą, że jak nie wpuszczą nas drzwiami, to wejdziemy oknem – nie mylić z lepkimi dłońmi.

Jesteśmy też niestety kojarzeni z wódką i przeklinaniem. Ile razy mój mąż zaczynał pracę w nowej firmie, pytali, czy na pewno jest Polakiem, bo ani nie pije, ani nie przeklina.

O czym sami najchętniej rozmawiają?

Oprócz codziennych tematów Niemcy najchętniej rozmawiają o piłce nożnej i polityce.

Zdarzają się wątki polskie?

Tak, wielu z nich ma wyrobione zdanie o naczelnym wodzu PiS-u. Zastanawiają się, co on robi jeszcze w polskim rządzie i dlaczego nie dba o swoich rodaków.

Edukacja w Niemczech

Jak Tomasz i Marlena? Wasze dzieci dogadują się z rówieśnikami?

W kontaktach z rówieśnikami nie było i nie ma problemu, dzieci mają niezwykłą moc, bo nawet bariera językowa nie przeszkodzi im w zabawie. Mają sporo kolegów i koleżanek różnych narodowości, z którymi spotykają się, bawią, jeżdżą na rowerach i spędzają fajnie czas. Mają też przyjaciół od serca, to jest piękne. Cieszy nas to, że tak dobrze się tu odnaleźli.

Mówiąc o dzieciach, jak oceniasz poziom edukacji?

Edukacja w Niemczech różni się w zależności od danego landu (kraju związkowego w Niemczech — przyp. red.). Na przykład nie ma jednej wyznaczonej daty rozpoczęcia roku szkolnego, termin jest ruchomy (waha się między początkiem sierpnia do nawet końcem września). Natomiast u nas zawsze jest to czwartek, zakończenie natomiast wypada w środy. To są stałe elementy. Szybkie rozpoczęcie i zaraz weekend. Nie ma eleganckich ubiorów, apeli. Dzieci idą ubrane, jak mają ochotę, z plecakiem, z książkami i z jedzeniem. Pierwsze dwa dni są zwykle luźne, nie ma dużo nauki.

W tym roku dzieci zaczynały 25 sierpnia, a koniec roku szkolnego zaplanowano na 5 lipca. Oprócz naszego landu, w kilku innych dzieci mają jeszcze dwutygodniowe ferie jesienne. Taka przerwa chwilę po jest idealna dla młodych mózgów.

Za to bardzo celebrowane jest rozpoczęcie roku szkolonego pierwszoklasistów. To wielki dzień, bo przekraczają mury szkoły z pierwszym tornistrem i Schultüte – rogiem obfitości. Einschulung jest w sobotę, dwa dni po zwykłym rozpoczęciu. Drugoklasiści zawsze przygotowują przedstawienie powitalne, a ich rodzice przynoszą ciasta i inne przekąski.

A co z edukacją seksualną?

Dzieci w 4. lub 5. klasie mają edukację seksualną. (Dodam, że nasze pociechy chodzą do katolickich szkół, które tutaj nie mają nic wspólnego z tymi w Polsce). W podręczniku do biologii naszego syna był rozdział, jak rozwija się ciało ludzkie, do jakich zmian dochodzi. Ponadto uczyli się, jak wyglądają miesiączka, seks, formy antykoncepcji, molestowanie i o tym, jak zauważyć czyjeś złe intencje.

W szkole dowiedzieli się, że ktoś obcy czy nawet znajomy nie ma prawa ich dotykać. Mają prawo, a nawet obowiązek powiedzieć "nie". Podano też telefony zaufania.

System edukacji bardziej nam się tu podoba, bo nie tylko teoria jest ważna, a także praktyka, rozwój fizyczny i motoryczny. Uczą jak widzieć, słuchać i być słuchanym. Dzieci i młodzież mogą wybierać pośród wielu dodatkowych zajęć szkolnych (fotografia, robotyka, sztuka, reportaż, wspinaczka ściankowa itp.). Tomasz teraz pisze artykuły do gazetki szkolnej, a Marlena ma zajęcia teatralne.

Chodzą na zajęcia pozalekcyjne?

Co piątek uczęszczają na religię organizowaną dzięki Polskiej Misji Katolickiej w Oldenburgu. Są też lekcje języka polskiego połączone z kulturą i historią. Nasze dzieci wiedzą, tak czy siak dużo więcej, świetnie mówią, piszą i czytają po polsku więc im to niepotrzebne.

Wcześniej Tomasz chodził na szermierkę i wspinaczkę. Umowy na takie zajęcia podpisuje się na rok i nawet przy rezygnacji po paru miesiącach trzeba płacić do końca kontraktu.

Jest coś jeszcze, co się podoba nam się w systemie niemieckiej edukacji. W środy, piątki i na weekendy nie ma zadawanych prac domowych. To jest rewelacja, prawda? Każdy z nas pamięta siebie choć raz siedzącym w weekend nad książkami, zamiast odpoczywać.

A pod kątem finansowym? Darmowe podręczniki, wycieczki szkolne, obiady w szkole...?

W szkole darmowe podręczniki dostępne są dla dzieci z rodzin otrzymujących zasiłek z urzędu miasta. Inne mogą wypożyczyć ze szkoły za opłatą lub kupić. To samo dotyczy obiadów: dla najuboższych są za darmo, dla kolejnej grupy za dopłatą ok. 17 euro, dla tych, którzy nie łapią się do puli — 50 euro. Wszystko zależy jednak od Landu, w jakim się mieszka.

Obecnie zajmujesz się domem i rodziną na cały etat, pracuje twój mąż.

Nie pracuję od trzech lat. Niektórym może wydawać się: żyć nie umierać. Nie jest jednak tak kolorowo. Fakt, że nie pracuję, wynika z częstych migren naszego syna. Musiałam wielokrotnie się zwalniać, by odbierać go ze szkoły, czy w ogóle brać opiekę.

Często jego migreny kończyły się torsjami. Niestety jesteśmy w Niemczech sami, nie możemy nikogo z rodziny poprosić o pomoc. Dlatego razem z mężem zadecydowaliśmy, że skoro jego wypłata pozwala nam się utrzymać, na razie nie szukam pracy. Może i będę miała lukę w CV, ale jako rodzic nie wyobrażam sobie zostawić dziecka bez pomocy i wsparcia, gdy czuje się źle. Cały czas czuję napięcie, sprawdzam, czy wzięłam komórkę ze sobą, bo jeśli zadzwonią ze szkoły, to muszę szybko go odebrać, by mógł spokojnie odpocząć w domu. Czasami jest to aż trzy razy w tygodniu...

Niemcy z waszej perspektywy to drogi kraj? Jakie tam są ceny stosunku do zarobków?

Niemcy są tańszym krajem do życia niż Polska. Wyjście do sklepu na urlopie w sierpniu w Polsce z banknotem dwudziestozłotowym skończyło się biegiem do samochodu po portfel. A chcieliśmy kupić tylko jedzenie i wodę na wędrówkę w górach.

Mąż ma średnią krajową wypłaty i to pozwala nam w miarę spokojnie, i dostatnio żyć. Ceny w stosunku do zarobków są niższe niż w Polsce. Na początku byłam w szoku, ile jedzenia mogę kupić, nie licząc każdej monety.

Ile zapłacimy za przysłowiowy koszyk, np. mleko, chleb, masło, kurczaka?

Jeśli chodzi o koszt poszczególnych produktów, to one oczywiście zależą od marki. My kupujemy mleko owsiane za 1,19 euro i masło w kostce za 2,29 euro. Cena pieczywa poszła w górę i teraz za chleb 750 g z pestkami dyni płacimy 2,29 euro (na początku roku kosztował jeszcze 1,69 euro). Pół kilograma filetów z piersi kurczaka wynosi ok. 3,59 euro. Jak widać, mogę wziąć do sklepu 10 euro i wiem, że nie zabraknie mi na podstawowe produkty.

A ile wynoszą opłaty za mieszkanie?

Opłaty za mieszkanie są bardzo różne, wiele zależy od lokalizacji. My mieszkamy w starych blokach spółdzielczych. Mamy 3-pokojowe mieszkanie (dwie sypialnie i salon) z kuchnią, łazienką, balkonem. Całość ma powierzchnię 71 m kw.

Za czynsz płacimy 460 euro, ale w nowszym budownictwie trzeba zapłacić ok. 800 euro i więcej. Koszty dodatkowe jak wywóz śmieci, sprzątanie klatki, kominiarz, oświetlenie, naprawy, ogrodnicy itp. to w naszym przypadku 88 euro, ogrzewanie — 92 euro, zimna woda i ścieki — 35 euro, prąd — 71 euro.

Ponadto opłacamy ubezpieczenie mieszkania — 8 euro, internet i telefon stacjonarny — światłowód — 25 euro, no i Netflix — 8,99 euro.

Jako rodzina otrzymujecie wsparcie od państwa? Można je porównać do stawek w Polsce?

Każdemu dziecku należy się Kindergeld, obecnie w wysokości 219 euro miesięcznie na pierwsze i drugie dziecko. Natomiast na trzecie — 225 euro, a czwarte i każde kolejne po 250 euro.

Jeśli rodzina ma niskie dochody, państwo niemieckie wspiera w różny sposób rodziny. W pewnym momencie naszego życia w Niemczech musieliśmy korzystać z pomocy socjalnych. Jeśli ktoś bardzo mało zarabia, ma dopłatę od państwa do tzw. minimum egzystencjalnego. Ma także możliwość chodzenia raz w tygodniu po darmowe jedzenie (tzw. Tafel). Produkty w większości przekazują markety, piekarnie, rolnicy, miasto i inni darczyńcy na przykład klienci w Lidlu mogą włożyć kupione artykuły do skrzyni za kasami.

Ponadto tak, jak opowiadałam wcześniej — darmowe podręczniki i przybory szkolne. Dzięki specjalnej karcie mieszkańca Oldenburg Card zarówno dzieci, jak i dorośli mają zniżki do teatru, kina, na basen oraz na zajęcia pozalekcyjne. Oprócz tego można liczyć na bony zakupowe na ubrania i pierwsze wyposażenie mieszkania.

W Polsce przez półtora roku pobieraliśmy świadczenia na dzieci w wysokości 105 zł na 5-letniego Tomasza i 77 zł na małą Marlenę To był jeszcze czas przed 500+.

Uważasz, że Niemcy to dobre miejsce, żeby zakładać rodzinę?

Tak, absolutnie.

Czego nauczyło cię życie w Niemczech?

Większego luzu, życia bez zbędnego pośpiechu. Wyleczyłam się też z przejmowania się tym, co inni o mnie myślą. Wiem też, że bardziej pasuję tutaj ze swoim podejściem do życia. To, jak miło się wita z obcą osobą, którą się mija. Tak po prostu "Hallo", "Moin", "Guten Tag", "Guten Morgen", "Guten Abend" z uśmiechem na twarzy.

Po dwóch latach przyjechaliśmy do Polski i z prawie każdym chcieliśmy się witać. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, spod byka, jakbyśmy chcieli im coś wcisnąć...

Wiele razy słyszałam, że w Niemczech jest niebezpiecznie, zwłaszcza po napływie uchodźców z Afryki. Czy odczuwałaś kiedykolwiek strach?

Ja wychodzę z założenia, że wszędzie są miejsca niebezpieczne. W Krakowie lepiej było nie wychodzić po zmroku na osiedle, by nie trafić na pseudokibiców. Jeden raz mi wystarczył.

Ale uchodźcy z Afryki? Szczerze tego nie zauważyłam "problemów". Natomiast zdarzyły się napady czy zabójstwo związane z religią. Na rynku w naszym mieście w 2017 r. doszło do konfrontacji między muzułmanami. Zaczepili swojego współwyznawcę, wypominając mu, że pali papierosa podczas ramadanu. Kłótnia skończyła się śmiertelnie dla palącego po zadaniu mu kilku ciosów nożem w twarz i serce. To wszystko wydarzyło się na oczach wielu przechodniów.

Są dzielnice, "do których lepiej się nie zapuszczać"?

Dzielnica może nie, ale lepiej uniknąć samej ulicy Kennedystraße i okolic. Tam każdy może być niebezpieczny bez względu na pochodzenie czy wyznawaną religię. Ulica została okrzyknięta "miejscem strachu". Do tego brud na ulicach, pomalowane budynki.

To nie brzmi najlepiej. Jest coś, czego ci w Niemczech brakuje?

Tęsknię za niedzielnymi obiadami u mamy Jurka. Rozmowami w ogródku, opowiadaniu dziadkom przez dzieci, jak im minął tydzień.

Tęsknię też za przyjaciółkami. Oczywiście dobrze, że są komórki i mamy kontakt, opowiadamy sobie zarówno śmieszne historie, jak i zwierzamy z naszych trosk, jednak brakuje mi naszych spotkań.

Żałujesz czegoś? Zmieniłabyś coś w swojej przeszłości?

Żałuję, że tak długo odwlekałam decyzję o wyjeździe do Niemiec. Mieliśmy okazję być gdzieś tu zaraz po ślubie, czyli ponad 14 lat temu. Mielibyśmy szansę wszystko lepiej i sprawniej sobie ułożyć. Jak to mówią "lepiej późno niż wcale" lub "przeznaczenie i tak cię dogoni."

***

Karolina Walczowska, dziennikarka Onet Podróże

Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Data utworzenia: 5 grudnia 2022 06:00, aktualizacja: 5 grudnia 2022 11:19

KAROLINA WALCZOWSKARedaktor Onet Podróże