Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Dziękuję Ci za życzenia świąteczno-noworoczne i za dopisany do nich liścik. Piszesz w nim m.in.: „odnośnie afery Möllemanna nie mogę się nadziwić, że Niemcy tak zgłupieli i zupełnie bezwstydnie podlizują się Izraelowi.” 

Nie Ty jeden się dziwisz. Ja też się na początku dziwiłem. Teraz już nie, bo poznałem już dość dogłębnie genezę i kulisy tego ich stanu umysłowego. Na ten temat warto by sążnisty artykuł napisać, tylko kto by go w Polsce opublikował? Bo w Niemczech nie ma mowy. Tu przeforsowano prawo, w myśl którego pomniejszanie rozmiaru Holocaustu jest karalne. Podobne prawa obowiązują w kilku innych europejskich krajach.

Krótko rzecz, w odpowiedzi na Twe zdziwienie, ujmując - Niemcy musieli w 1945 roku skapitulować bezwarunkowo. Zwycięzcy rozwiązali rząd i wszystkie organa władzy, anulo­wali dotychczasowe prawodawstwo i zaczęli po swojemu niemieckie społeczeństwo organizo­wać i wychowywać (umerziehen). 

Żadne wydawnictwa nie mogły się bez ich woli ukazywać. Szkoły musiały tak nauczać, jak im nakazano. W rezultacie tej wieloletniej reedukacji wychowano młode generacje w du­chu uległości, w duchu częstego bicia się w piersi za popełnione, czy też wyimaginowane winy swych przodków. A właściwie nie przodków a narodowych socjalistów (Nazional- Sozialisten), popularnie w Polsce nazywanych hitlerowcami. Bo przecież nie wszystkich Niem­ców można z nimi utożsamiać. Wielu przecież siedziało w KZ-tach, a byli i tacy, których za udział w spiskach przeciw Hitlerowi - rozstrzeliwano. 

Zauważ też, że umowa, dotycząca zjednoczenia Niemiec, przewidziała jednostronne wycofanie z byłej NRD wojsk radzieckich, lecz nie amerykańskich z RFN. Te - nadal w Republice Federalnej stacjonują. Nasuwają się proste pytania: w jakim celu, po co? Bo przecież nie po to tu pozostały, aby Niemcy bronić przed Polską czy Rosją. Z tej strony im nic nie grozi, a ze strony Francji tym bardziej. Zostały tu po to, aby pilnować, żeby ci w Berlinie tak tańczyli, jak im w Waszyngtonie czy Londynie zagrają. A przy lada drobnej niesubordynacji przypominają im o Holocauście. Mają w mediach swoich ludzi, czy to „re- edukowanych” czy to przekupionych, którzy już o to zadbają, aby niesforną owcę zapędzić do stada. 

Masz właśnie przykład Möllemanna, prawie że zaszczutego. A co na to społeczeństwo niemieckie? Mym zdaniem większość to widzi - i wie, co jest grane. Więc dlaczego się Niemcy na to godzą? A co mają zrobić? — wyjść na ulice i kamie­niami zaatakować amerykańskie wozy pancerne??? Żyje się tu ludziom jeszcze nienajgorzej, znacznie lepiej niż Palestyńczykom, więc dlaczego mają ich naśladować? Tym bardziej, że nikt by ich nie poparł, tak jak „świat arabski”, Palestyńczyków... 

Co do owej reedukacji (Umerziehung) Niemców, to nadal się ją kontynuuje. Poprzez media, szkoły, biblioteki itp. Podam Ci taki przykład: jestem członkiem miejscowej bibliote­ki. Płacę za korzystanie z niej drobną, roczną składkę. Nie mam nic przeciwko temu. Lecz czy myślisz, że już kiedyś w niej znalazłem krytyczną książkę? Np. wolumin Amerykanina żydowskiego pochodzenia, Finkelsteina: „Holocaust-Industrie”, który był przez wiele tygo­dni na czele listy bestsellerów, prowadzonej przez tygodnik „Der Spiegel”, lecz do naszej biblioteki - nie trafił. Podobnie jak książka Franza Schönhubera: „Schluß mit deutschen Selbsthaß” = „Koniec z niemiecką samonienawiścią (nienawiścią do siebie)”.

Jeśli taką książkę chcesz przeczytać, to ją sobie musisz kupić. A kto z uczniów i studen­tów ma na to pieniądze? Przecież książki są dość drogie, zwłaszcza te nie sponsorowane. A takimi są książki krytyczne. 

Podobnie jest z biblioteczną prasą. Ukazuje się np. w Niemczech bardzo dobry tygo­dnik, Junge Freiheit”, ponieważ jednak jest dość krytyczny, więc w zwykłej sieci bibliotecz­nej go nic ma. Tak jest również w szkołach. Programy są przez „górę” ustalone i zakupy książek regulowane. Podręczniki tak napisane, jak owa „góra” przykazała. W rezultacie wychodzą ze szkół młodzi ludzie całkowicie reedukowani. Dam Ci na to konkretny przykład. Było to parę lal temu. Wdałem się w rozmowę z naszym zięciem, doktorem medycyny, na temat akurat przeczytanej książki Roberta Wistricha: „Wer war wer im Dritten Reich” - tytul angoelskiego oryginału: „Who's who in Nazi Germany”. Stwierdziłem, że jest to pozycja interesująca, lecz tendencyjna, bo odbiega od prawdy, serwując czytelnikowi - półprawdy. Jako przykład dałem mu fakt, że np. opisana jest w niej, wraz ze zdjęciem, Ilse Koch, tzw. „Czarownica z Buchenwaldu” = „Die Hexe von Buchenwald”, a nie ma jej męża, Karla Kocha, który był komendantem KZ-tu Buchenwald od 1939 do 1941 roku. Ona zaś nie była ani dozorczynią, ani też pracownicą administracyjną tegoż obozu, a tylko jego żoną, mieszkającą z nim poza obozem, wychowującą małe dzieci. Ich syn, Artwin, urodził się w 1938 r.

A wiesz, dlaczego Karla Kocha w tej książce nie umieszczono, choć inni komendanci obozów koncentracyjnych w niej są? - zapytałem naszego zięcia. 

Odpowiedział, że nie wie. Na to ja: gdyż autorowi (i nie tylko jemu) nie pasował do obrazu = (weil er nicht ins Bild passte). Niby dlaczego? - zapytał. Bo sąd SS skazał go na śmierć za nadużycia finansowe, popełnione w KZ-Buchenwald i śmierć paru „więźniów”. Bogacił się kosztem przymierających z głodu „więźniów”, sprzedając po boku żywność dla nich przeznaczoną, a świadków tego procesu, wywodzących się spośród „więźniów”, zlecał skrycie - pod różnymi pozorami - likwidować. Po długotrwałym, odwoływaniu się od tegoż wyroku do wyższej instancji (i przyjaciół Kocha) wyrok wykonano na terenie obozu koncen­tracyjnego Buchenwald, na oczach dozoru i... „więźniów”. 

Wyobraź sobie zdumioną minę naszego zięcia, wychowanka zachodnioniemieckich szkół. Wiesz, co mi powiedział? Ze to niemożliwe, że po prostu ktoś bzdury napisał i on w to nie wierzy, żeby jakiś tam sąd SS skazał na śmierć komendanta KZ-tu za to, iż się bogacił kosztem „więźniów” i zacierał ślady tego nadużycia, likwidując skrytobójczo kilku ludzi, któ­rzy o tym wiedzieli, gdyż korzystał z ich pomocy przy transporcie skradzionej żywności.

A prawdą jest, że Karl Koch nie był wcale jedynym komendantem KZ-tu, którego sąd SS skazał za podobne przestępstwo na śmierć. 

Po raz pierwszy się o tym skazaniu Kocha dowiedziałem z książki: „Die Hexe von Buchenwald”, poświęconej tragicznej postaci Ilse Koch, która właściwie tylko za to skazana /.ostała na dożywocie, że była jego żoną. Na nim się już powojenni mściciele nie mogli ze­mścić, bo wyrok sądu SS im to pokrzyżował, więc całą swą nienawiść wyładowali na Ilzie Koch. Przedtem podobno przepytano 2000 świadków i nie udowodniono jej ani jednego mordu. Według oficjalnej wersji, popełniła w 1967 roku, w wieku 61 lat, samobójstwo w więzieniu.

Do tej rozmowy z zięciem, mimo upływu wielu lat, jeszcze nie wróciłem. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z tego, że też jest ofiarą, powojennego tym razem, kłamliwego wychowa­nia. Podobnie jak młoda generacja z czasów Adolfa. Oni też wówczas bezkrytycznie przyj­mowali do wierzenia to, co im media, organizacje i szkoły serwowały. Z tym, iż ówczesna młodzież nie miała prawie że żadnego dostępu do krytycznych źródeł, a współczesna gc w ograniczonym zasięgu ma. Lecz któż z młodego i średniego pokolenia ma dziś czas m czytanie książek. Tym bardziej - trudniej dostępnych. 

Miał to być krótki list, a „popełniłem” kilka stron. I to takich „herezji”, że chyba nawet Ty jesteś zdumiony. No cóż, mój zmarły Przyjaciel, Stanisław Bieniasz, napisał w recenzji mej książki: „Z rodzinnych stron i emigracji”, że cechuje mnie „postawa demistyfikacyjna” Pozostaję wiemy nie tylko Jego pamięci, lecz i ocenie. Nie godzę się na półprawdy i przemilczenia, a tym bardziej na kłamstwa. I cieszę się, iż znajduję w Tobie zainteresowanego i wyrozumiałego respondenta.

Henryk Sporon

(Text pochodzi z nr 2 (40) „Ulicy Wszystkich Świętych” z 28. II. 2003 r. i książki w „Poszukiwaniu historycznej prawdy”