Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Kraj pogardy, miesięcznicy, pomników i faszyzującej młodzieży. Tak zmieniła się Polska pod rządami PiS-u

Kiedy przechodzę koło domu Jarosława, po prostu go mijam, idąc wolnym krokiem. Przecież to przestrzeń publiczna. Czasem się zatrzymam. Zawsze wtedy wychodzi cerber i pyta, czy mam jakiś problem.

Chłopak wspina się na schody smoleńskie w Warszawie. Sygnał radiowozu. Schodzi. Policja już czeka. Chłopaczek zatrzymany. Zabierają mu telefon, żeby władować się z butami w prywatność. Na drugi dzień robią mu wjazd do mieszkania. Potem jeszcze, na wszelki wypadek, wjazd do domu jego rodziców w innym mieście. Potęga i chwała narodu polskiego. Podobna, jak wszystkie inne wysilone w ten sposób potęgi i chwały, bo tromtadrackie, wierzące we własną propagandę i we własne paranoje władze są w zasadzie wszędzie do siebie podobne.

I podobne są efekty ich rządów: rzeczywistość osuwa się w bylejakość. Policja zaczyna być usłużna. Specjaliści przestają korzystać ze specjalistycznej wiedzy, jeśli nadal chcą być specjalistami. To przecież wicerzecznik PiS Radek Fogiel opowiadał w RMF-ie w 2020 r., że gdy "poszli w kierunku eksperckim", to eksperci nie chcieli realizować ich programu, więc musieli skupić się nie na ekspertach, tylko na ludziach, którzy wierzyli w ich program. Na wyznawcach. A wiara to wiara. Nie da się z nią dyskutować. Wydawałoby się, że opierać na niej funkcjonowania państwa też nie warto. Ale nie wszyscy tak myślą.

Zdziczała część narodu

No, ale rzecz w tym, że obecna władza, ta, która odrzuca ekspertów, bo jej nie mówią tego, co chce słyszeć, akurat się z przeciwnikami europejskich wartości mocno zgadza.

No więc schody smoleńskie. Często tamtędy przechodzę. Lubię plac Piłsudskiego w nocy. Grób Nieznanego Żołnierza, Ogród Saski, skyline wieżowców centrum. I ta policja wiecznie warująca przy smoleńskich schodach. Dzień za dniem, godzina za godziną, od kiedy go postawili. Pomnik, któremu zła część narodu się sprzeciwia. Zdziczała część narodu. Wielka część narodu. Właściwie to nawet nie narodu. Zdrajców narodu. To ile, myślę, patrząc w brązowe oblicze Lecha Kaczyńskiego, również na tym placu postawionego, jest tego narodu? Ilu jest tych Polaków? Ponad 38 mln, jak wyszło w spisie powszechnym właśnie opublikowanym? Czy trzydzieści, na oko, procent?

Kaczyński nieco wyższy niż Piłsudski

Brązowy Lech Kaczyński wygląda jak Szwejk. Przysadzisty taki, uśmiechnięty po szwejkowemu. Ogólnie nie jest jakoś do siebie specjalnie podobny. OK, i tak nieco bardziej niż te inne pomniki Kaczyńskiego poustawiane w innych miejscach. Bo jeden wygląda jak Marek Suski bez wąsów, inny – jak Ryszard Czarnecki. I tak dalej. Tu, na placu Piłsudskiego, Kaczyński jest nieco wyższy i zdecydowanie lepiej wyeksponowany niż Piłsudski, bo i ten stoi skromnie cofnięty w głąb placu własnego imienia, między samochody, przez co już dawno otrzymał miano "dziadka parkingowego". Lech natomiast wypełnia swoją zadowoloną z siebie osobą całą symboliczną przestrzeń. Od krzyża, przez smoleńskie schody, po odbudowywaną właśnie pierzeję Pałacu Saskiego, która zasłoni widok na skyline wieżowców centrum.

Kawałek dalej, za hotelem, ciągnie się już Krakowskie Przedmieście, na którym jego brat, Jarosław Kaczyński, pojawiał się co miesiąc, otoczony wyznawcami, w swoich toksycznych "miesięcznicach katastrofy smoleńskiej", podczas których opowiadał Warszawie i światu o swojej paranoicznej wizji zarówno katastrofy smoleńskiej, jak i polskiej i światowej polityki w ogóle. Tłum jego popleczników otaczał go transparentami za każdym razem, gdy widzieli ludzi protestujących przeciwko tym marszom nienawiści. Tak, zwolennicy Jarosława oddzielali go od ludzi, którzy jeszcze niedawno byli najczęściej zwyczajnym polskim mainstreamem, a w chwili, gdy władzę przejęła populistyczna i paranoiczna prawica, zostali nagle uznani za ludzi drugiej kategorii. Tak, osłaniali go transparentami, by nie musiał patrzeć na tych swoich rodaków, którzy nie byli na poziomie jego histerycznej palpitacji i którym się te manifestacje toksyn nie podobały.

Propagandowe pośmiewisko

Telewizja państwowa, przerobiona na propagandowe pośmiewisko, strzykała pogardą, to samo media przejęte przez partię albo jej sprzyjające. miesięcznica katastrofy smoleńskiej. 

Za to inną, prostopadłą do trasy miesięcznicowej, arterią, w najważniejsze polskie święto narodowe przemaszerowywała manifestacja skrajnych prawicowców, wśród których roiło się również od neofaszystów polskiego chowu. Przechodziła, i – jak co roku – zamieniała Aleje Jerozolimskie w ściek ideologiczny pełen wezwań do j***nia tego czy tamtego, wieszania komunistów na drzewach (przy czym komunistą zostaje się przez aklamację tłumu). Do wszystkiego można się przyzwyczaić, więc ja, który wszystkie chyba te marsze od środka oglądałem, zacząłem lubić nawet to miasto w czerwonych racach, te kibolskie wrzaski, tych nawalonych "ziomeczków" w koszulkach z wilkami i orłami, którzy przyjechali tu pociągami czy autokarami z najdalszych części kraju, tylko dlatego, że to akurat, ten cały nacjonalistyczny ryk, był jedynym ujściem dla frustracji.

Przerażone oczy ludzi

Przyzwyczaiłem się do tego, że co chwila widać tłukących się ze sobą typów, że te "rodziny z dziećmi", które przyszły na marsz, zwabione pisowską propagandą, że "ten marsz jest dla nich", uciekały stamtąd jak oszalałe, gdy tylko widziały co się dzieje. A działo się wiele: zwierzęcy ryk na widok tęczowych flag, ten biedny, naiwny Bąkiewicz, który – gdy widział, że za chwilę stanie się to, co sobie wymarzył i co wykrzyczał na wiecach, czyli pogrom – skamlał bezradnie: kibice, uspokójcie się, proszę was! Te faszystowskie ugrupowania, które przyjeżdżały z całej Europy na zaproszenie organizatorów uświetniać w oczach świata polskie święto niepodległości. News

A kiedyś tak nie było. Po moim pierwszym czy drugim marszu, gdy to wszystko robiło jeszcze na mnie wrażenie, te wszystkie hasła i okrzyki pogromowe, ta wisząca w powietrzu agresja i nienawiść, poszedłem na konferencję prasową ówczesnego szefa MSW Mariusza Błaszczaka, który akurat w ramach dobrej zmiany wycofał instrukcje, według których policjanci wiedzieli, za które faszystowskie albo quasi-faszystowskie symbole można, a za które trzeba aresztować, i wygarnąłem mu, że wykopuje właśnie nazistowskiego trupa, że otwiera puszkę Pandory, przez co jeszcze wszyscy będziemy mieli nieźle przerąbane. Zaczął opowiadać jakieś idiotyzmy o czerwonych flagach, które gdzieś tam widział na jakiejś tam demonstracji i miał pretensje, że nie reprezentuję prasy propagandowej bądź propisowskiej.

Seanse nienawiści zwane miesięcznicami

To wszystko działo się w komendzie stołecznej policji w Pałacu Mostowskich, w glorii, chwale i blasku tych, którzy mieli chronić nas wszystkich, ale którzy, jak wiemy, szybko się rozbestwili i w imię ochrony partyjnych wartości dali się wciągnąć w nienawistne akcje. Od upokarzania na komisariatach i w policyjnych samochodach po zakuwanie w kajdanki nastolatek, które przed kościołem pisały (kredą na chodniku) "zostawcie LGBT+" (jak ostatnio w Toruniu). Albo przegania małe dzieci, które kredą bazgrzą przed siedzibą PiS w Krakowie i czepia się ich rodziców.

Ale nie tylko to. Przecież to policja regularnie ochrania paranoję prezesa i albo stoi ciężką masą przed jego prywatnym domem, albo osłania jego prywatne seanse nienawiści zwane miesięcznicami. 

To policja sprawia, że możliwe jest tak radykalne nadużywanie państwowych środków, jak blokujące centrum miasta prywatne wizyty Kaczyńskiego na Wawelu czy jego przejazdy miastem na sygnale. To przecież aparat władzy uczestniczył we wmanipulowaniu w wypadek bogu ducha winnego faceta, który miał to nieszczęście, że stał na drodze rozpędzonego policyjnego konwoju wiozącego ówczesną pisowską premierkę – Beatę Szydło.

Zresztą – lubię nawet przechodzić przed domem Jarosława. Nie spieszę się wtedy, po prostu go mijam, idąc wolnym krokiem. Przecież to przestrzeń publiczna. Czasem się zatrzymam. Zawsze wtedy wychodzi cerber o aparycji mordercy i pyta, czy mam jakiś problem. I domaga się, żebym się ruszał. Żebym w przestrzeni publicznej zachowywał się nie tak, jak ja chcę i jak mnie się podoba, ale tak, jak chce on, bo pewien niespokojny starszy pan, który nieformalnie rządzi światem, sobie nie życzy, żeby z publicznego chodnika korzystano tak, jak się z niego powinno korzystać. Nie wiem, może powinni zrobić obejście drugą stroną szosy.

Polska jest wielka

Tak, Polska jest wielka. Jedzie człowiek przez Polskę i patrzy na tę wielkość, i oczy przeciera. Plakaty Fundacji Kornice reklamujące Jezusa i plany wielkich inwestycji, które albo padły, zanim się narodziły (Izera), albo, których jeszcze nie rozkopano, a już budzą protesty i wątpliwość, czy w ogóle są potrzebne (CPK) albo są o wiele mniej wielkie, niż szumnie ogłaszano, a otwiera się je, zanim zostaną ukończone. Tak, ale to nawet nie jest łamanie imposybilizmu łokciem, to jest po prostu łamanie sobie łokcia na własne życzenie. Ze wszystkich wielkich projektów wyszedł tylko 500 plus, który faktycznie zmienił życie wielu ubogich rodzin. Prawda jest też jednak taka, że gdy widać co PiS wymaga, by ludzie za te pieniądze akceptowali – czyli propagandę o jakości karmy dla tucznika, wybór na zasadzie: zgadzam się z rządem w pełni, albo wywala się mnie na publiczny margines i redukuje do roli drugiego sortu – to pokazuje, że to bynajmniej nie o szacunek ludu i jego podniesienie z kolan toczy się tutaj ta cała polityka.

To jest przecież wieczna słabość dyktatur, bo to zawsze kończy się tak, że wielkim wrzaskiem przykrywane są państwa słabe, którymi gardzą ich właśni obywatele.

Onet