Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

 Pierwszego września mikry pod każdym względem nadprezes PiSU wystąpił na specjalnej konferencji swojej partii w Zamku Królewskim. Miejsce akcji miało rzecz jasna dodać splendoru i ważności całej w gruncie rzeczy dość groteskowej akcji. Otóż mały prezes łamiącym się z przejęcia głosem, na granicy dyszkantu i pisku, zażądał od Niemiec reparacji wojennych w astronomicznej sumie sześć bilonów i dwieście miliardów złotych za zniszczenia wojenne, wyrządzone przez wojska niemieckie i aparat okupacyjny na ziemiach polskich. Kaczyński oczywiście uzasadniał to poczynionymi zniszczeniami i stratami wojennymi Polski

Zaraz po nim wystąpił nijaki poseł PiS z Nowego Sącza. Mularczyk, który miał uzasadnić merytorycznie racje swego prezesa. To wystąpienie Mularczyka wypadło bardzo średnio bo prelegent mylił się, krztusił, robił przy tym  różne miny. Tu nawet trudno się dziwić, bo rzeczony Mularczyk stoi w jednym szeregu np. z Markiem Suskim czy Beatą Szydło w szeregu najbardziej prymitywnych działaczy swojej partii. On nie boi się kompromitacji bo przecież poziom a raczej brak poziomu jego inteligencji jest powszechnie znany.

 Mularczyk położył przed sobą trzy opasłe tomy w których zespół pisowskich 'ekspertów' przez trzy lata miał gromadzić dowody i egzemplifikację materiału dowodowego na okoliczność wartości materialnych szkód i zniszczeń uczynionych przez Niemcy na ziemiach polskich w okresie wojny i okupacji. Ale na pytania nielicznych na konferencji obiektywnych dziennikarzy -bo przecież jak zwykle w tego typu konferencjach obowiązywały PiSowskie przepustki typu tylko dla swoich, absolutnie wzbraniał się komukolwiek tych tomów okazać. Tu znów włączył się maleńki prezes i oznajmił, że w swoim czasie oni czyli wierchuszka PiSu wszystko udostępnią. Gorąco wspierał go w tym obecny oczywiście na sali, sam Antoni Macierewicz, który nie spodziewał się zapewne, że jego słynny pseudoraport w sprawie katastrofy smoleńskiej z eksplozjami, wybuchami podłożonych przez Tuska bomb, zostanie za dosłownie parę dni, dosłownie zrównany z ziemią i szyderczo w świetle obiektywnych dowodów wyśmiany.

Rewelacje prezesa i następnie wystąpienie jego wiernego sługi, posła Mularczyka zostało przyjęte na sali nawet wśród starannie dobranej publiki złożonej praktycznie  z samych „wiernych” z dość mieszanymi uczuciami. Później nastąpiły kuluarowe komentarze. I tu dominowały niezbyt dla PiSu i małego prezesa treści. Przypominano sobie głośno, że w 1996 roku jedna z najbliższych współpracownic Kaczyńskiego, ówczesna minister spraw zagranicznych, Anna Fatyga w odpowiedzi na poselską interpelację ówczesnego posła PSL, Janusza Dobrosza na temat ewentualnych reparacji wojennych ze strony Niemiec, jednoznacznie i bardzo mocno odpowiedziała ze ten temat jest definitywnie i jednoznacznie zamknięty. Ale prezes do którego niewątpliwie musiały dochodzić tego typu głosy ,udawał że nie słyszy takowych .Bo potrzebny mu był nowy front walki i nowy wróg, z którym walka mogłaby skupić bardzo już przerzedzone szeregi zwolenników PiSu.

 Sam mikry prezes którego nazywa się w Niemczech i Europie 'polskim kartoflem”  bardzo pilnie potrzebuje nowych wrogów. Bo notowania jego partii w sondażach jednoznacznie spadają w samej partii też kwestionowana jest coraz bardziej jego pozycja a inflacja w Polsce, notabene najwyższa w Europie też w świadomości społeczeństwa wywołują negatywne dla PiSu skojarzenia

Stąd Kaczyński chwycił się swojej ostatniej szansy politycznej. Mianowicie chce wywołać konflikt polityczny i świadomościowy z najsilniejszym państwem Europy jakim niewątpliwie są właśnie Niemcy. Wybrał bardzo ryzykowne rozwiązanie trochę na zasadzie „tonący brzytwy się chwyta. Tu też musiała być brana pod uwagę sytuacja, że klasa polityczna w Niemczech wyraźnie lekceważy Polskę a Kaczyńskiego w szczególności. Nawet nie chodzi już o to, że niemiecka prasa satyryczna nazywa mikrego prezesa „polskim kartoflem”chociaż Kaczyński ma oczywiście wielki kompleks na temat swojego wyglądu. Po prostu Niemcy patrzą na sytuacje w Polsce poprzez oczy Donalda Tuska ,który jest za Odrą bardzo poważany

Kaczyński natomiast jest za Odrą i nie tylko tam postrzegany jako typowa egzemplifikacja teorii Sigmunta Freuda. Człowieczek bez własnej identyfikacji seksualnej, ogarnięty nienawiścią praktycznie do całego cywilizowanego  świata  w którym nie ma dla niego miejsca i próbującego swoje wielkie frustracje w tym delikatnie mówiąc kompleksy wobec zwykłych ludzi rozładować poprzez budowanie swojej wyimaginowanej pozycji w środowisku miernot i nieudaczników

Wracając teraz do  sedna sprawy czyli reparacji wojennych dla Polski ze strony Niemiec  .Sama koncepcja jak i polskie roszczenia nie maja realnych szans na realizacje. I nawet nie chodzi o przestrzeń czasowa jaka upłynęła już od zakończenia II Wojny Światowej

Po prostu państwo polskie już dwukrotnie oficjalnie a raz półoficjalnie się zrzekło  wszelkich odszkodowań i reparacji ze strony Niemiec. Po raz pierwszy  uczyniono to w 1953 roku. Po prostu ustalono ostatecznie w Poczdamie a wcześniej w Jałcie że wielkie mocarstwa wybierać będą reparacje ze swoich stref okupacyjnych. Czyli ówczesny ZSRR miał wybrać swoje reparacje ze strefy wschodniej .Natomiast 15 procent reparacji z tej strefy miała otrzymać za pośrednictwem ZSRR. I trzeba uczciwie powiedzieć, że ówcześni wschodni Niemcy płacili. Nie tyle gotówka ile raczej wyrobami swojego przemysłu. Min zakłady kolejowe /niemieckie/w Goerlitz  wyprodukowały w ramach reparacji dla Polski. 214 piętrowych osobowych składów koljowych. Podobnie wyprodukowano dla Polski ,bezpłatnie 167  lokomotyw elektrycznych typu EU-04. Także samochody ciężarowe i wiele innych wyrobów. Zwykle bardzo dobrej jakości.

Ale w 1953 roku ZSRR, publicznie zrzekł się dalszych reparacji oświadczając, że Demokratyczne Wschodnie Niemcy/NRD/, muszą mieć wszelkie warunki dla rozwoju ekonomicznego. Wtedy też Polska jako posłuszny wasal Rosjan ,musia ła pójść w ślady ”starszego brata”. I Rząd polski taki jaki wtedy był bardzo uroczyście i definitywnie zrzekł się wszelkich dalszych roszczeń.

Kolejnym potwierdzającym tą decyzję wydarzeniem było podpisanie układu granicznego między Polską a ówczesną RFN w grudniu 1970 roku. Obie strony uroczyście oświadczyły, że nie mają wobec siebie żadnych roszczeń. Co prawda kilka lat później Edward Gierek osobiście wynegocjował z ówczesnym kanclerzem federalnym Schmidtem porozumienie, które głosiło ze w zamian za 4,5 mld dolarów, wypłaconych oczywiście w markach Polska umożliwi repatriację do Niemiec kilku milionów jej obywateli, którzy czują się Niemcami. I znów strony podkreśliły w porozumieniu, że nie mają i nie  będą miały wobec siebie żadnych roszczeń.

Swego rodzaju uwieńczeniem kształtowania procesu powojennego ładu był układ „cztery plus dwa” w którym cztery mocarstwa zgadzając się na połączenie Niemiec Zachodnich i Wschodnich w jedno demokratyczne państwo federalne, zamknęły tym samym definitywnie okres przejściowy po wojnie. W tym momencie Polska mogła wnieść teoretycznie ale i praktycznie swoje zastrzeżenia w sprawie ewentualnych reparacji. Ale oczywiście nie wniosła

Sprawa została więc jednoznacznie zamknięta. Ale to co zrobił mikry i dobiegający swych lat prezes otworzyło swego rodzaju polityczną  Puszkę Pandory. Bo zatwierdzając układ graniczny z 1970 roku Niemiecki Trybunał Konstytucyjny, stwierdził, że układ może być ważny tylko tak długo jak będzie funkcjonować Republika Federalna Niemiec w swych ówczesnych granicach ….

Granice tego państwa uległy oczywiście zmianie po połączeniu się i tu uwaga nie z NRD jako państwem, ale po przyjęciu do RFN, odrębnie pięciu landów wschodnich do Republiki Federalnej Niemiec. Różnica pozornie tylko drobna. Bo w ten sposób po prostu nie uznano państwowości  NRD

Polityczny świat Republiki Federalnej Niemiec zareagował na roszczeniowe pretensje małego i starego w jednej osobie prezesa nadzwyczaj powściągliwie i praktycznie lekceważąco. Bo rzeczywiście nie ma o czym rozmawiać. Otwiera to jednak platformę wrogości między obu państwami. Już pojawiły się w Berlinie glosy, że owszem Niemcy mogłyby rozmawiać o ewentualnych odszkodowaniach, ale jako Niemcy w granicach z Traktatu Wersalskiego czyli w praktyce w granicach z 1937 roku. Bo przecież na odebranie sobie obszarów na wschodzie Niemiec nie wyraził zgody żaden rząd ani parlament niemiecki

Zatem w aspekcie prawa międzynarodowego Kaczyński załatwił Polsce to co też wydawało się problemem załatwionym. Coraz więcej  polityków niemieckich zacznie w otwarty sposób kwes- tionować granice na Odrze i Nysie

 W tej chwili sytuacja w Europie jest coraz bardziej labilna. Jeżeli pojawi się jakiś większy kryzys nie jest wykluczonym, że Niemcy w tej lub innej formie zażądają zwrotu swoich utraconych terenów. Będzie to wielka „zasługa ' mikrego prezesa PiS

 

Komentarze

5
Łucja
1 year ago
Głupia sprawa, znowu kompromitacja! Mały prezes doskonale wie, że nic nie dostanie, bo nic mu się nie należy. Znowu zagrał na najprymitywniejszych "narodowych" uczuciach - tym razem na pazerności. Taki chwyt przedwyborczy - jak on o nas dba. Jego wierni wyborcy pewnie zacierają ręce: Niemiec bogaty, a nuż nam coś kapnie... Dostanie figę pod nos i wtedy powie: zrobiliśmy wszystko, ale Europa znów jest przeciwko nam.
Mamy Ziemie uzyskane (ja wiem, że nie mieliśmy żadnego wpływu na kształt Polski i wolałabym, żeby Stalin nas nie przesuwał. Hitler wywołał wojnę i za t to nadeszła kara - nie wiem, czy sprawiedliwa, bo ucierpieli prości, zwyczajni ludzie, którzy często wcale nie czuli się panami świata. Stracili dorobek swojego życia, domy, gospodarstwa, wszystko, co kochali. Trudno, koszty wojen zawsze ponosi szary człowiek. A inny szary człowiek przyjechał, zagarnął ich mienie, wlazł pod ciepłą jeszcze pierzynę i zajadał konfitury przygotowane przez skrzętne niemieckie gospodynie).
Like Like Cytować