Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Od 26 maja 1943 r. do 23 stycznia 1945 w Schwientochlowitz (Świętochłowicach) istniał niemiecki podobóz koncentracyjny KL Auschwitz – Kl. Eintrachtshütte. W trakcie jego istnienia zmarło tu kilkaset uwięzionych. 23 stycznia wywieziono resztę więźniów wagonami towarowymi do Mauthausen.

Od końca lutego 1945 r. Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego przejęło ten obóz. Zamykano w nim Niemców i Ślązaków, a także kilku Żydów, Ukraińców, Austriaków, Rumunów.  Obóz Polski istniał do listopada 1945 r. 

Na potrzeby obozu w 1943 roku Niemcy wybudowali cztery wartownicze wieże, a cały teren otoczono podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego pod prądem. To przejęli Polacy, włączając prąd a na wieżach wartowniczych osadzili strzelców. 

Nieustalona liczba więźniów została zastrzelona przez polskich strażników podczas próby ucieczki z obozu lub zakatowana przez funkcjonariuszy obozu. W obozie miały miejsce przypadki rzucania się uwięzionych na druty pod napięciem oraz samobójstwa przez powieszenie. Jedną z ofiar był protestancki duchowny z Bielska Białej – ksiądz dr Richard Ernst Wagner, aresztowany 16 maja 1945 (zmarł w czasie epidemii 3 sierpnia 1945), kolejną proboszcz parafii w pod gliwickim Bojkowie Edgar Wolf, który po przewiezieniu z gliwickiego więzienia został zakatowany.

W obozie w okresie powojennym więzionych było co najmniej 5764 więźniów, z których niemal 1/3 nie przeżyła pobytu. Udokumentowano, podpisem Morela, komendanta obozu, liczbę zmarłych w obozie na 1855 osób. Historycy uważają, że całkowita liczba ofiar w okresie od lutego do listopada 1945 roku zamyka się około 2,5 tysiąca zmarłych.

Dziwnym faktem jest, że polscy naukowcy pisząc o obozie Schwientochlowitz jako o Obozie Koncentracyjnym ale pisząc o tym samym polskim obozie nazywają go Obozem Pracy.

ZEZNANIA

 1993 czerwiec 29, Katowice – Zeznanie Nikodema Osmańczyka przed Okrę­gową Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach

W okresie II wojny światowej byłem żołnierzem Wehrmachtu. W styczniu 1945 r. przyjechałem do domu do Chorzowa. Po przyjeździe, w styczniu, daty dokładnej nie pamiętam, zostałem wraz z ojcem zatrzymany przez ówczesną milicję i po jednodniowym pobycie w areszcie milicji zostałem skierowany do Hali Targowej w Świętochłowicach. Po kilkudniowym pobycie tam zostałem skierowany wraz z ojcem do obozu w Świętochłowicach-Zgodzie. Kiedy przy­byliśmy do obozu, obsługa obozu ścięła wszystkim włosy do gołej skóry. Nikt z nami nie rozmawiał i nie spisywano naszych danych personalnych. Po przy­byciu zostałem bity po twarzy przez strażnika. Nie znam jego nazwiska. Nie jestem go w stanie również opisać. Po ogoleniu głowy i pobiciu zostałem skie­rowany do baraku. Nie pamiętam numeru baraku. Nie pamiętam, czy nad brama obozu był jakiś napis.

Byłem w obozie do listopada 1945 r. i zostałem zwolniony. Ojciec mój nato­miast w tym samym miesiącu, a dokładnie 20 listopada 1945 r., został skiero­wany do COP Jaworzno i przebywał tam do 4 września 1946 r. Obsługa obozu biła nas praktycznie codziennie. Bito nas smyczą, pejczem, rękoma. Nie jestem w stanie podać nazwisk osób z obsługi obozu, które nas biły. Znam nazwisko komendanta obozu. Brzmi ono Morel. Był to wysoki, dobrze zbudowany męż­czyzna o czarnych włosach4[...]a. Przypominam sobie, że pewnego razu – daty nie pamiętam – Salomon Morel przyszedł do baraku, w którym mieszkaliśmy, polecił stanąć nam wszystkim w dwuszeregu twarzami do siebie i kazał się wzajemnie bić po twarzy. Ponieważ ja i ojciec zamarkowaliśmy uderzenie, Mo­rel podszedł do nas i ze słowami „co, skurwysyny, tak to się bije świnię” ręką, w której miał pistolet, uderzył mnie w twarz, w wyniku czego upadłem na zie­mię pod pryczę. Tak samo postąpił z moim ojcem. Potem kazał się nam ponow­nie bić. Ja wielokrotnie byłem przez niego bity w okresie [pobytu] w obozie. Morel bił praktycznie codziennie więźniów za byle jakie przewinienia. Również inni strażnicy bili nas, jednak ich nazwisk nie pamiętam. Przypominam sobie również, że pewnego dnia do baraku przyszło dwóch strażników i dwie straż­niczki. Polecili nam stanąć w szeregu i bili nas pejczami. W pewnym momen­cie wywołali jednego z więźniów – z tego, co wiem, był profesorem, ale jego nazwiska nie pamiętam. Miał brodę, gdyż nie było się czym ogolić. Kazali mu usiąść na taborecie i po wyjęciu przez jednego ze strażników zapałek wywołali

a W tym momencie świadkowi pokazano zdjęcie Salomona Morela i świadek stwierdził, że rozpoznaje w nim komendanta obozu w Świętochłowicach. Na zadane pytanie świadek zeznaje,  

mnie i jeszcze jednego więźnia i polecili nam ogolić profesora. Golenie polegało na tym, że przy pomocy zapalonych zapałek opalaliśmy mu zarost. Ponieważ ja nie mogłem zapalić zapałek za pierwszym i drugim razem, zostałem przez jednego ze strażników uderzony pejczem po twarzy. Podczas gdy opalaliśmy mu twarz, strażniczki, które stały za profesorem, biły go po plecach i twarzy za to, że wymieniony ruszał się na taborecie, ponieważ go bolało opalanie zarostu.

Widziałem, jak więźniowie – było to pięć albo sześć razy – rzucali się na druty. Druty były pod napięciem i powodowało to śmierć więźniów. Nie wiem nic o tym, aby w obozie więźniowie się wieszali. Nie słyszałem też, aby więźnio­wie odbywający karcer utonęli w wodzie w pomieszczeniu karceru. Nie byłem świadkiem gwałtów na więźniarkach. Jednak z baraków, gdzie były kobiety, w nocy słychać było krzyki i wołanie o pomoc. W obozie mówiło się o tym, że więźniarki są gwałcone. Z tego, co pamiętam, to w obozie nie było lekarza.

[...]b Obóz składał się z 10–15 baraków dla więźniów1. Z tego, co pamiętam, obsługa obozu składała się z 10–15 osób, mężczyzn i kobiet. Wszyscy chodzili ubrani w mundury koloru zielonego. Z tego co pamiętam to w obozie byli Ślązacy oraz Niemcy. Pamiętam, że byli członkowie NSDAP, HJ, BDM i po­siadacze volkslisty. Zarówno ja, jak i ojciec posiadaliśmy drugą grupę volkslisty. W barakach mieszkaliśmy po około 60–80 osób. Było nas w obozie z tego, co pamiętam, około 1 do 1,5 tys. ludzi. Pobudki w obozie były około godz. 5.30, apele odbywały się dwa razy dziennie. Morel miał swego zastępcę, ale nie znam jego nazwiska. Nie pamiętam, jak on wyglądał. Przypominam sobie, że pew­nego dnia, chyba to było na wiosnę, jeden z więźniów przy pomocy znalezionej blaszanej puszki w ubikacji chciał poderżnąć sobie gardło. Wtedy wpadli straż­nicy – nie pamiętam, czy był przy tym Morel, ale wykluczyć tego nie mogę, mógł być to również jego zastępca – i kazali przenieść tego więźnia do pustego baraku. Dowiedzieliśmy się później, że został zakatowany przez strażników na śmierć. Nie znam ich nazwisk.

W okresie lata w obozie panowała epidemia tyfusu. W tym okresie dziennie umierało około 20 do 25 osób. Nie wiem, gdzie były chowane. Pamiętam, że ci, którzy na początku rzucali się na druty, byli chowani w dole wykopanym za obozem. Ja z obozu Świętochłowice-Zgoda zostałem jesienią 1945 r. prze­niesiony do obozu przy kopalni Wyzwolenie. Przypominam sobie, że do tego obozu przyjechała pięcioosobowa komisja, która rozmawiała z nami i decydo­wała o zwolnieniu bądź przeniesieniu do innego obozu. Nie wiem, skąd była ta komisja, były to osoby cywilne. Nie pamiętam, czy byliśmy szczuci psami. Przypominam sobie, że bardzo często gdy szliśmy do łaźni, gdzie była tylko zimna woda, musieliśmy przebiec przez szpaler pomiędzy strażnikami, którzy w tym czasie bili nas. W obozie nie odczytywano nam żadnych praw i obowiąz­

ków. Nie jestem w stanie podać, ile w obozie było kobiet. Przypominam sobie, że w sobotę wielkanocną 1945 r. w nocy do mojego baraku przyszli strażnicy oraz komendant Morel. Wszyscy byli pijani i bez żadnego powodu bili nas pejczami, nogami od taboretu i rękojeściami pistoletów po całym ciele.

Pewnego razu moja kuzynka przyniosła dla mnie pod druty dzbanek zupy i przekazała go jednemu ze strażników. Ja poszedłem do tego strażnika z zapy­taniem, czy czegoś dla mnie nie dostał. Odpowiedział wtedy, że nic nie dostał, ale on mi coś da. Zabrał mnie do pustego baraku, gdzie kazał mi się położyć na ziemi i liczyć do 25, a on w tym czasie bił mnie pejczem. Nie jestem w tej chwili w stanie powiedzieć, ile dostałem uderzeń, gdyż straciłem przytomność. Nie znam nazwiska tego strażnika. Pragnę podkreślić, że bicie nas przez załogę obozu, w tym komendanta Morela, było na porządku dziennym.

Ojciec mój, Maksymilian, już nie żyje. Przypominam sobie, że kiedyś zna­lazłem brukiew, którą schowałem. Strażnicy znaleźli ją u mnie i po raz kolejny otrzymałem karę 25 uderzeń i zostałem pobity. Nie znam nazwisk strażników. To wszystko, co mam do zeznania w sprawie.

Źródło: IPN Ka, Akta śledztwa w sprawie zbrodni

 

243 III. Zeznania Nr 40

1993 czerwiec 18, Katowice – Zeznanie Henryka Grusa przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach

Urodziłem się 24 października 1930 r. w Chorzowie. W marcu 1945 r. – wraz z Józefem Sopą, zamieszkałym w Chorzowie przy ulicy Strzelców Bytom­skich 6, Edmundem Kamińskim, zamieszkałym w Chorzowie Batorym przy ul. Trzynieckiej 4 oraz Erwinem Nalepą zamieszkałym po wojnie w Chorzo­wie przy ulicy Belojanisa – zostałem zatrzymany przez milicję polską za prze­kroczenie godziny milicyjnej i do 18 kwietnia 1945 r. przetrzymywany byłem w różnych aresztach milicji.

W dniu 18 kwietnia 1945 r. wraz ze wspomnianymi kolegami osadzony zo­stałem w obozie pracy w Świętochłowicach-Zgodzie. Po osadzeniu mnie w obozie zostałem umieszczony w baraku nr 7. Z tego, co wiem, to w moim baraku byli wyłącznie Polacy. Nie potrafię powiedzieć, czy w obozie byli więźniowie innych narodowości. Ja nie zostałem przyjęty na ewidencję obozu – z tego, co mi wiado­mo. Nie rozmawiano ze mną na ten temat. Nie znam nazwisk funkcjonariuszy obozu z wyjątkiem nazwiska komendanta, to jest pana Salomona Morela. Na­zwisko komendanta poznałem dopiero w momencie mojego zwolnienia z obozu, kiedy otrzymałem zaświadczenie zwolnienia. W trakcie pobytu w obozie byłem bity przez funkcjonariuszy w obozie. Nie znam nazwisk funkcjonariuszy, którzy mnie bili. Były przypadki, że na polecenie funkcjonariuszy więźniowie bili się wzajemnie. Bito nas pałkami drewnianymi, taboretami. Ja jednak nie byłem bity pałką. Były przypadki, również wobec mojej osoby, że bito rękoma po całym ciele. Nie widziałem, aby ktokolwiek z więźniów popełnił samobójstwo, na przykład przez powieszenie. Widziałem natomiast, jak więźniowie rzucali się na drut kol­czasty na płocie okalającym obóz. Druty kolczaste były pod napięciem. Rzucenie się na druty powodowało śmierć więźnia. Widziałem takie przypadki dwu-, trzy­krotnie. Nie widziałem ani razu, aby polecającym bić więźniów lub bijącym był pan Morel. Nie znam nazwiska osoby, której podpis widnieje na moim zwolnie­niu z obozu1. Z obozu zostałem zwolniony 17 października 1945 r.

Kobiety przebywały w oddzielnych barakach niż mężczyźni. Widziałem, jak kobiety miały obcięte włosy do gołej czaszki. Od razu po przyjściu do obozu wszyscy więźniowie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, mieli golone głowy. Są­dzę jednak, że był to zabieg higieniczny, z uwagi na zawszenie obozu. Występo­wały tam również masowo pluskwy. Nie widziałem, aby więźniarki były przez kogokolwiek z obsługi obozu gwałcone. Nie słyszałem o takich przypadkach. Jak już wspominałem, przebywałem w bloku nr 7. W bloku ty

m przebywali byli członkowie SA oraz HJ (Hitlerjugend), a także posiadacze grupy listy na­rodowościowej jak ja, a dokładnie moja matka, która posiadała III grupę tej listy na odwołanie2. 1

W czasie pobytu w obozie chorowałem na tyfus. W obozie była epidemia tyfusu plamistego i brzusznego. Było to – z tego, co pamiętam – w miesiącach czerwcu-lipcu 1945 r. Funkcjonariusze obozowi chodzili ubrani w mundury koloru zielonego. Nie wiem, skąd wywodziła się obsługa obozu. Myślę jednak, że nie byli to więźniowie obozu.

[...]a2Z tego, co pamiętam, obóz składał się z dziesięciu baraków, plus mu­rowany budynek komendy obozu. Teren obozu otoczony był płotem z drutu kolczastego. Były dwa rzędy płotu. Na rogach obozu usytuowane były wieże wartownicze. Byliśmy pilnowani przez funkcjonariuszy obozu. Więźniowie nie budowali obozu. Z wyglądu baraków oraz urządzeń obozowych mogę wnio­skować, że w czasie okupacji również znajdował się na tym terenie obóz, naj­prawdopodobniej obóz koncentracyjny. Na terenie obozu działał tzw. karcer. Był on usytuowany w jednym z dawnych bunkrów obrony przeciwlotniczej. Wypełniony był wodą. Więzień ukarany karcerem stał w wodzie do wysoko­ści piersi. Przypominam sobie, że pewnego razu brałem udział w wyławianiu zwłok więźnia, który utopił się podczas odbywania kary karceru.

Z tego, co sobie przypominam, ale nie jestem pewien, czy był to komendant obozu, pod koniec odbywania kary obozu za przewinienie właśnie komendant zgolił [mi] na krzyż włosy. Na głowie miałem wystrzyżony krzyż.

Przypominam sobie, że obsługa obozu miała psy. Kiedy przybyliśmy do obozu, musieliśmy dwukrotnie przebiec pomiędzy szpalerem funkcjonariuszy, którzy szczuli na nas psy. Ja nie zostałem pogryziony przez psa, ale inni więź­niowie, którym kazano wykonać tę czynność, zostali przez psy pogryzieni. Nie jestem w stanie podać nazwisk funkcjonariuszy, którzy szczuli psami. Nie je­stem też w stanie podać, czy był przy tym obecny komendant obozu.

Nie byłem przesłuchiwany przez żadną komisję działającą na terenie obozu. Nie wiem nic o działalności takiej komisji w obozie. Nie jestem w stanie podać, jaki był powód mojego zwolnienia z obozu. Kiedy mnie zwalniano z obozu, to przypominam sobie, że musiałem podpisać dokumenty, na podstawie których zobowiązany byłem do zachowania w tajemnicy informacji na temat mojego pobytu w obozie i tego, co się tam działo.

W obozie – z tego, co sobie przypominam – była bardzo duża umieralność. Praktycznie codziennie wywożono po kilkadziesiąt ciał osób zmarłych. Z tego, co pamiętam, to zwłoki grzebano w zbiorowych mogiłach na stworzonym

a Opuszczono fragment zeznania, w którym świadek mówi, że nie zna Wacława Łochockiego i Glombitzy, a także nie przypomina sobie, by nad bramą obozową widniał jakiś napis.

2 Zaliczeni do III grupy volkslisty otrzymywali niemiecką  

1 Zwykle widniał tam tylko jeden podpis. Wcześniej podano informację, że to Salomon Morel podpisał zaświadczenie o zwolnieniu z obozu.  

cmentarzu poza obozem, w jego pobliżu. Z tego, co wiem, to teraz również znajduje się tam cmentarz.

Inną osobą, która przebywała ze mną w obozie, był Alojzy Richter [...]b.3

Źródło: IPN Ka, Akta śledztwa w sprawie zbrodni popełnionych w Obozie Pracy w Świętochłowicach­-Zgodzie, S 96/07/Zk, t. I, k. 86–89, oryginał, mps.

 

1992 lipiec 27, Katowice – Zeznanie Jadwigi Sonsali przed Okręgową Komi­sją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach

Urodziłam się i mieszkałam na Śląsku. Razem z mężem mieszkaliśmy na ulicy Głowackiego w Katowicach. Podczas okupacji otrzymaliśmy II grupę volkslisty. Mieliśmy czworo dzieci. Mąż pracował w czasie okupacji, jak i po wyzwoleniu w Kopalni Wujek. W miesiącu lutym 1945 r. do mieszkania przyszło czterech cywilów i jeden żołnierz polski. Pobili oni męża, a następnie zabrali go do obozu pracy w Świętochłowicach. Z domu zabrali nam co cenniejsze rzeczy, nawet ko­cyk mojemu dziecku. Dopiero po trzech miesiącach poszłam do Świętochłowic do obozu, bo prędzej bałam się tam pójść. Ówczesne władze traktowały nas jak Niemców, co wiązało się z szykanami na każdym kroku. W Świętochłowicach zobaczyłam drewniane baraki ogrodzone kolczastym drutem podłączonym do prądu. Zobaczyłam wtedy, a było to w połowie maja, wiszące na drutach zwłoki mężczyzny, chyba porażonego prądem. Tych zwłok widziałam około dziesięciu, a stałam w odległości pięćdziesięciu metrów od ogrodzenia. Ogrodzenia pilno­wali uzbrojeni strażnicy w cywilnych ubraniach z biało-czerwonymi opaskami na ramionach. W tym dniu zobaczyłam męża wychodzącego z grupą innych więźniów z obozu do pracy. Pilnowali ich strażnicy. Nie można się było do nich zbliżyć. Wszyscy ci więźniowie byli widocznie pobici i ledwo szli. Mąż miał opuchniętą twarz. Często przychodziłam pod obóz i przez górników pracują­cych wspólnie z więźniami obozowymi podawałam mężowi jedzenie.

Męża w końcu zwolniono 24 września 1945 r. na skutek wstawiennictwa w administracji w KWK Wujek, gdzie dalej potem pracował aż do emerytu­ry. Po powrocie mąż opowiadał swoje przeżycia z obozu. Mówił, że prawie co noc byli bici przez obsługę obozu. Kazano im leżeć na ziemi, a żołnierze i ko­biety z obsługi obozu deptali po nich, nawet obcasami po twarzy, powodując poważne obrażenia. Na skutek nocnego bicia wielu więźniów zmarło. Nadto powiedział, że na początku zgromadzono ich w Hali Targowej, gdzie wszyscy byli bici i wielu zmarło od obrażeń. Mąż nie był w stanie określić liczby zmar­łych na skutek bicia. Zwłoki wywożono z obozu konnym wozem. Mówił, że ci więźniowie, którzy wywozili zwłoki z terenu obozu, już potem do niego nie wracali. Nie pamiętam, czy mąż podawał nazwiska sprawców śmierci więź­niów w obozie. Jedynie pamiętam, że opisał komendanta obozu jako „grubego Żyda”. Na skutek pobytu w obozie i uderzenia w twarz kolbą karabinu mąż miał uszkodzone oko, na które już nie widział. W dniu zwolnienia z obozu został pobity pejczem – widziałam na plecach męża grubą siną pręgę. Przy zwolnieniu zakazano mu mówić o sytuacji w obozie pod groźbą zabicia. Mimo kalectwa w postaci częściowej ślepoty mąż nigdy nie był uznany za inwalidę.

Po aresztowaniu męża mnie i dzieci wyrzucono z mieszkania do pokoju z kuchnią w zdewastowanym budynku bez prądu i bez szyb w oknach. Był to przełom zimy i wiosny, a najmłodsze dziecko miało sześć miesięcy. Byłam po­zbawiona dochodów oraz kartek żywnościowych. Przeżyliśmy dzięki pomocy sąsiadów i znajomych. Nic mi nie mówi nazwisko Salomon Morel. Mąż mówił również, że w obozie panowały choroby i wiele osób umarło. Mąż nie otrzymał żadnego dokumentu o aresztowaniu go. Po zwolnieniu z obozu otrzymał za­świadczenie, którego kserokopię przedkładam. W czasie pobytu męża w obo­zie byłam wzywana do przymusowych prac administracyjnych. Przedkładam kserokopię jednego z wezwań do takiej pracy. Z tego, co wiem, mężowi nie zaliczono do emerytury okresu pracy w kopalni podczas pobytu w obozie.

Mój mąż zmarł 3 kwietnia 1982 r. Mąż nie służył w niemieckim wojsku. Prześladowania męża oraz mnie i dzieci były skutkiem posiadania przez nas volkslisty.

Źródło: IPN Ka, Akta śledztwa w sprawie zbrodni popełnionych w Obozie Pracy w Świętochłowicach­-Zgodzie, S 96/07/Zk, t. I, k. 63–64, oryginał, mps.

 

1992 styczeń 31, Katowice – Zeznanie Józefa Wiesiołka przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach

Od urodzenia mieszkam w Katowicach. Ojciec mój pracował w kopalni Eminencja w okresie międzywojennym, jak i w czasie okupacji. Otrzymał gru­pę narodowościową niemiecką II. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich do miasta Katowice podjął pracę również w kopalni. Pamiętam, że w godzinach nocnych z 27 na 28 lutego 1945 r. przyszli do naszego mieszkania milicjanci po cywil­nemu, jedynie na rękawie mieli opaski biało-czerwone. Po sprawdzeniu perso­naliów ojca i moich kazali nam się ubrać. Następnie wraz z nimi poszliśmy na komisariat w Dębie1. Ja znałem z widzenia tych milicjantów, jednak nie pyta­łem, za co nas zatrzymują. Słyszałem, jak ojciec pytał o przyczynę zatrzymania, a oni odpowiedzieli, że dowie się na komisariacie. Ojciec okazał im niemieckie zaświadczenie o przyjęciu II grupy narodowościowej i funkcjonariusze ci to za­świadczenie zabrali. Po doprowadzeniu nas do budynku komisariatu w Dębie nie przesłuchiwano nas, a jedynie wtrącono do piwnicy. W piwnicy w pomiesz­czeniach było bardzo dużo osób pochodzących z dzielnicy Dąb. Nadmieniam, że w tym pomieszczeniu piwnicznym było wciśniętych około 150 osób. Około godziny jedenastej przed południem zostaliśmy wyprowadzeni z piwnicy, a na­stępnie doprowadzeni do baraków mieszczących się przy ówczesnej ulicy Zam­kowej w Katowicach. W miejscu tym byli zatrzymani mieszkańcy [śródmie­ścia] Katowic i dzielnic. Miejsce to było ogrodzone i jak sobie przypominam, mieścił się tam w czasie okupacji obóz jeniecki2.

We wczesnych godzinach popołudniowych, około godziny 15.00, zostali­śmy wyprowadzeni na zewnątrz ogrodzenia. Następnie na polecenie jakiegoś komendanta tegoż „obozu” zostały uformowane oddziały zatrzymanych. Na czele oddziału, do którego włączono mieszkańców śródmieścia Katowic, szedł człowiek otulony flagą ze swastyką hitlerowską. Za oddziałem Katowic usta­wiono kolejno mieszkańców dzielnic: Dębu, Załęża, Zawodzia, Bogucic i in­nych. Przed każdym z tych oddziałów również stał człowiek otulony flagą hitle­rowską. Następnie zarządzono marsz całej kolumny ulicami 3 Maja, Gliwicką, przez Chorzów-Batory, Świętochłowice do Hali Targowej w Świętochłowicach. Naszą grupę prowadził niejaki Kielc Franciszek z Dębu, który był owinięty flagą, obecnie już nieżyjący. Razem ze mną w kolumnie szedł mój ojciec. Przez jedną noc przebywaliśmy w tej hali, a następnie poszliśmy do zakładów Zgo­da. Podczas nocnego pobytu w Hali Targowej bito więźniów, kopano i widząc

1 Dąb – dzielnica Katowic.

2 Zdaniem Eduarda Loski były to baraki po Deutsche Arbeitsfront (DAF), stojące w miejscu dzisiejszej hali „Spodek”. Więźniowie mieli być tam straszliwie maltretowani. Relacja Eduarda Loski w zbiorach IPN Ka.

A to maltretowanie, schowałem się pod taczkę na śmieci. Po tej masakrze kilka osób zmarło, a niektórzy odbierali sobie życie. Nadmieniam, iż transport kon­wojowany był przez cywilnych milicjantów, którzy mieli na rękach karabiny. Hala Targowa była oświetlona i widziałem dokładnie, jak ci milicjanci pałka­mi, kijami oraz pejczami, zwanymi bykowcami, bili więźniów. Bicie odbywało się w ten sposób, że owi milicjanci przechodząc przez środek hali upatrywali swoje ofiary, a następnie po wyciągnięciu ich z tego tłumu – bili. Najbardziej skatowany, jak sobie przypominam, był Franciszek Kielc, którego – jak już wspominałem – owinięto tą flagą.

Do obozu w Zgodzie wchodziliśmy bramą, ale nie pamiętam, czy na tej bramie był napis Arbeit macht frei. Obóz składał się z drewnianych baraków ustawionych na podmurówce. Kiedy staliśmy na placu, nastąpił rozdział za­trzymanych. Ja trzymałem się razem z ojcem. Kobiet tam w tym czasie nie widziałem. Nie mogę powiedzieć, kto nas spisywał, ale były to osoby cywilne siedzące za stołami. Spis odbywał się w dwóch barakach. Zatrzymany, który podchodził do spisu, podawał swoje dane personalne oraz grupę listy narodo­wościowej. Po dokonanym spisie zostałem umieszczony wraz z ojcem w jednym baraku. W jednym baraku umieszczono około 20 osób. Spaliśmy na siennikach położonych na drewnianych dwupiętrowych łóżkach. Przez trzy dni nie otrzy­mywaliśmy żadnego pożywienia. Po tych dniach otrzymywaliśmy do jedzenia to, co przynieśli członkowie rodzin. Członkowie rodzin dowiedzieli się, gdzie przebywamy, ponieważ całą trasą, którą szliśmy, biegły za nami kobiety oraz dzieci. Przez kilka tygodni nie pracowaliśmy, a następnie chodziliśmy pieszo do pracy na dworzec Katowice-Ligota, gdzie zładowywaliśmy wagony.

Obóz był otoczony wieżyczkami strażniczymi i drutem kolczastym podłą­czonym pod prąd. Załogę obozu stanowili strażnicy ubrani w mundury straży przemysłowej z karabinami i biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Zabie­rano także więźniów do robót nadzorowanych przez wojska rosyjskie w rejon Nowego Bytomia. W czasie pobytu w obozie byłem świadkiem bicia więźniów przez osoby cywilne. Byli to prawdopodobnie funkcjonariusze UB, którzy wy­ciągali z baraków więźniów, oraz na terenie baraku bili niektórych więźniów różnymi przedmiotami. Nie byłem świadkiem zabicia więźnia. Nie mogę po­wiedzieć, czy strzelano do więźniów oraz nie słyszałem, by padały jakieś strzały na terenie obozu.

Chciałbym przedstawić przypadek, który mnie spotkał, a mianowicie w ba­raku, w którym byłem z ojcem, jeden z tych cywilów, który miał opaskę na ręce biało-czerwoną, wręczył mi pejcz i kazał mi bić ojca. Ponieważ nie mogłem tej czynności wykonać, gdyż to był mój ojciec, odepchnął mnie od ojca i polecił mnie się schylić, po czym kazał ojcu mnie bić pejczem. Ojciec też nie mógł tego wykonać, w związku z czym na oczach współwięźniów funkcjonariusze UB pobili nas w okrutny sposób. Na skutek bicia ojciec stracił przytomność i ja 37 III. Zeznania upadłem na ziemię. Tortury te trwały około 10 minut, po czym zabierano do tych samych tortur inne osoby, również tych, którzy byli razem z ojcem albo synem. Na skutek pobicia wszyscy więźniowie doznali uszkodzenia ciała. Wi­działem, jak niektórzy więźniowie w czasie tortur jęczeli i mdleli.

W kwietniu 1945 r. doprowadzono do obozu kobiety, wśród których były matki z dziećmi. Chciałem dodać, że w stosunku do ojca i kilku innych więź­niów, którzy byli schorowani i musieli częściej wychodzić, aby załatwiać czyn­ności fizjologiczne, zastosowano przymus fizyczny polegający na tym, że więź­niowie musieli zębami wynosić pojemniki z odchodami na zewnątrz celem ich opróżnienia. Ponieważ było to niemożliwe ze względu na ciężar, zdarzało się, że pojemnik upadł na ziemię i zawartość się wylała. Ojciec opowiadał, że został pobity kolbą pistoletu czy karabinu, w wyniku czego wybito mu trzy zęby.

Widziałem, że kobietom-więźniarkom obcinano włosy. Nie mogę powie­dzieć, by któraś z więźniarek rzucała się na ogrodzenie obozu. Słychać było z baraków, w których przebywały młode dziewczęta, jęki i krzyki. Przypusz­czam, że były one bite. Później dowiedzieliśmy się, że główne tortury stosowa­ne były wobec dziewcząt, które należały do BDM, zaś młodzi chłopcy do HJ. Nie powiem, czy był wydzielony barak dla członków NSDAP.

Nie pamiętam dokładnie dnia, ale zostałem poddany badaniom lekarskim, w związku z czym szereg więźniów zostało przeniesionych do obozu przy ko­palni Michał w Michałkowicach. Ojca mojego nie przeniesiono, ponieważ był już chory i w czasie epidemii w czerwcu 1945 r. zmarł w tym obozie3. Pod ko­niec września spisywano więźniów przeniesionych z obozu w Świętochłowicach i w dniu 29 września 1945 r. zostałem zwolniony.

Pamiętam, że nie wszyscy więźniowie zostali zwolnieni, bowiem duża ilość została przewieziona do obozu w Jaworznie. Komendant obozu czy też naczel­nik, którego znałem z widzenia, chodził najczęściej w ortalionowej kurtce, zaś na głowie nosił rogatywkę stopnia oficerskiego. Był tęgiej budowy ciała i wzro­stu około 180 cm. Otrzymałem zaświadczenie o zwolnieniu z obozu w Świę­tochłowicach w dniu 29 września 1945 r. Podpisał je w zastępstwie naczelnika obozu jeden z pracowników.

Źródło: IPN Ka, Akta śledztwa w sprawie zbrodni popełnionych.