Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Nie jest to pytanie retoryczne i znam odpowiedź. Można więc zapytać, po co stawiam takie pytanie? Odwołam się do przykładu. Lubimy z żoną oglądać serial sądowy z Anną Marią Wesołowską. Ostatnio oskarżony się wkurzył na prokuratora, który zapytał go: „Za co oskarżony został skazany?”. Zdenerwowany oskarżony zapytał: „Po co pan pyta, skoro pan to wie z akt sprawy?”. Znakomita sędzia nie uchyliła pytania, choć i ona znała odpowiedź, której nie znali widzowie ani obecni w sali gapie. A pan prokurator chciał podbudować moralnie swoje zarzuty argumentem recydywy – raz zbój, zawsze zbój, utrudniając zadanie obrońcy.

Nie chodzi mi w tym pytaniu o oskarżenie lub spotęgowanie wrażenia, ale wiem, że dzięki umiejętnej propagandzie i fałszerstwom polityki historycznej wielu członków Narodu, a nawet całego społeczeństwa ma wrażenie, że zna odpowiedź – oczywiście Bereza Kartuska była jedynym tego typu wyskokiem Polaków. Niestety, nie jest to odpowiedź poprawna, więc spróbuję przybliżyć społeczeństwu lepszą odpowiedź: nie, nie był to jedyny „polski obóz koncentracyjny”, było ich pod koniec wojny i po niej więcej! Władze i historycy po prostu przemilczali fakty, które nie były zgodne z racją stanu. Stąd m.in. ta uzasadniona walka z nazwami faktycznie niepolskich, choć na terenie Polski, obozów niemieckich.

Czy do walki z fałszami i/lub pomyłkami mediów potrzeba aż tak restrykcyjnej ustawy, tego nie jestem pewny. Zdaje mi się, że w tej ustawie wcale nie chodzi o szum medialny typu pomyłka Obamy, ale o ukrycie faktycznego udziału państwa w szeroko pojętym Holocauście podczas i po wojnie. Podczas wojny państwo polskie chyba formalnie nie istniało – władze uciekły, a okupant utworzył pozorny twór państwowy – Generalną Gubernię. Była jednak polska policja, namiastka władzy państwowej, której udział podobno też nie był marginalny. Naród robił, co mógł, jedni zachowali się bohatersko, drudzy byli szmalcownikami. O tym, że byli, przekonał mnie eurodeputowany Henry C. Ofiary, które cudem przeżyły, wiedzą jak było, i pewnie mogą historycy badać ich świadectwa.

Znamienny dla mnie nie jest przypadek Jedwabnego, tylko pogrom kielecki. Ten był misternie przygotowany przez władze Polski Ludowej (UB). Chcąc ułatwić ludności polskiej bezkarne odreagowanie frustracji, wezwano w dniu „X” wszystkich Żydów ze Kieleckiego UB służbowo do Warszawy. Kto uwierzy, że to nie było celowe? Znana była sytuacja w Kielcach i że się coś szykuje. Niechęć do Żydów była spowodowana banalnym elementem (poza fałszywym oskarżeniem o mord rytualny polskich dzieci) – zawiścią o dobra materialne. Mieszkający w Kielcach Żydzi otrzymywali znaczne wsparcie materialne z zagranicy, a Polacy nie! Zapłacili za paczki z USA życiem. Udział władz państwowych jest tu ewidentny, to nie żaden margines ani wina jednostek – to było działanie instytucjonalne. (Po napisaniu tego tekstu przeczytałem w Wikipedii o szczegółach pogromu i jestem przerażony!)

Przy formułowaniu sądów mam zwyczaj bazowania na obserwacjach własnych i bliskich mi ludzi. W sprawie obozów koncentracyjnych mam oczywiście skromne obserwacje własne i to raczej o niemieckich obozach, ale bazuję na relacjach wiarygodnych świadków. Historycy, zajmujący się katalogowaniem powojennych obozów na Śląsku, prowadzonych przez polską administrację i wojska polsko-radzieckie piszą o liczbie 214 na terenie obecnego województwa Opolskiego i ponad 1300 na terenie całej Polski – trudno nazywać to marginesem.

Osobiście wiem o niemieckim obozie jenieckim w Blechhammer – była to wieś blisko miasta Heydebreck – obecnie na terenie Kędzierzyna Koźla. Lokatorami obozu byli Anglicy, Francuzi i Białorusini. Zachodni Alianci mieli komfort prawie taki jak Wałęsa w Arłamowie (na miarę ówczesnych warunków), ale Białorusini chyba nie. Obserwowałem ich, gdy co rano kolumna maszerowała przed naszym domem do lasu, gdzie budowali baraki dla uciekinierów z dużych miast przed bombami Anglików. U nas samoloty amerykańskie pojawiały się dopiero w lecie 1944 r.

Jeńców radzieckich niezbyt pilnowano, mogli kontaktować się z mieszkańcami. Moja matka wspomagała ich żywnością i w podzięce rąbali u nas drewno – metrowe kawałki – nieznaną nam metodą. Przyglądałem się im i dziwiłem, że choć to są „Weissrussen”, to wcale nie byli blondynami. Matka pewnie posłużyła się śląską gadką, porozumiewając się z nimi. Ich poranne nadejście było słychać, mimo braku śpiewu, bo mieli w okolicy tyłków przymocowane blaszane miski do celów „gastronomicznych” i te „klaprowały”.

Po wyzwoleniu obóz zmienił lokatorów i działał dalej. Fachowcy od historii obozów zauważyli wspaniałą gospodarność zwycięzców – nie marnowali infrastruktury pozostałych obozów niemieckich ku chwale ojczyzny! Auschwitz stał się Oświęcimiem, mój Blechhammer Blachownią (a może Sławięcice, to bardzo blisko i osobiście nie zwiedzałem tego obozu), a później Kędzierzynem i koło się obracało dalej. Nie wiem, jak długo. W tryby tego lokalnego koła nie-różańcowego wpadł mój szwagier, wtedy 17-letni chłopak, wracający do domu, nie pamiętam skąd. Być może był w formacji zwanej Volkssturm, gdzie byli starcy i nieletni chłopcy. Ta formacja była ostatnią nadzieją faszystów. Transporty na front wschodni przeważnie przejeżdżały przez mój Heydebreck. Dowcipnisie przyozdabiali wagony towarowe znakomitym graffiti, np. „Wir alten Affen sind die neuen Waffen!” (My, stare małpy, jesteśmy nową bronią). W radiu i kronice filmowej Hitler obiecywał wtedy nową broń i ten napis był à propos.

Szwagier został zatrzymany przez patrol kilkadziesiąt metrów od domu rodzinnego i umieszczony w tym nowo otwartym obozie w Blachowni. Wisiały jeszcze girlandy z uroczystego, nowego otwarcia (to mały „wężyk”!). Po kilku miesiącach przeszedł ze dwa kilometry i był w domu, mógł się starać o tzw. Tymczasowe zaświadczenie…, za 25 starych złotych i zostać Polakiem. W momencie aresztowania nie znał jeszcze swego języka ojczystego, bo pokazałby na swój dom i poinformował patrol, że wyskoczył tylko po papierosy.

O tym, że Auschwitz – bez specjalnej zmiany infrastruktury – działał znacznie dłużej, wiedziano dawno, ale ostatnio potwierdziła to podobno dyrekcja muzeum. To wiem z internetu albo przeczytałem lub usłyszałem w „moich” mediach.

Zbawcze działanie innego obozu, który mógłby się nawet szczycić nazwą „polskiego obozu śmierci” jest mi znane nie tylko z literatury, ale z świadectwa rówieśniczki, która musiała się przyglądać, gdy polscy oprawcy zgwałcili i zamordowali jej matkę, a były to Polki, czyli cząstka Narodu. Nowa władza nie miała zaufania do jej ojca, więc postanowiła wychować choć rodzinę, a nieżywa matka nie wtłoczy już przecież w młody mózg córki fałszywych wartości!

Ten obóz był w polsko-śląskich (geograficznie) Świętochłowicach i nosił piękną nazwę „Zgoda”. Według publikacji w internecie w ciągu kilku miesięcy zginęło oficjalnie 2500 ludzi, a ciemna cyfra była podobno kilkakrotnie wyższa, ale istniejące dokumenty znikły i nic nie wiadomo o ich losie. Patrioci-katolicy-Polacy zwalają winę na szefa Salomona S., który otrzymywał polską emeryturę w Izraelu, ale sam nie mógł unicestwić tyle osób, choć podobno bardzo się starał. Z liczbami jest tak – niepoparte oryginalnymi dokumentami nie są faktami, a rządzi osoba lub instytucja, która miała i/lub ma obciążające dokumenty i ich nie ujawni (tzw. polska racja stanu). Można wtedy każdej osobie cytującej postawić zarzut na podstawie najnowszej ustawy, a kustosz pilnujący „haków” pęka ze śmiechu z działalności organów „sprawiedliwości”, tej ręki karzącej „kłamców”, np. typu J.T. Grossa (albo mnie?!).

Trzeci przypadek, o którym „mam wiedzę” od świadków z okolic obozu (nie podam nazwisk, to zbyt niebezpieczne), to oficjalnie nazwany przez polskie władzy lokalne „obozem koncentracyjnym” obóz w Łambinowicach na Opolszczyźnie. Zginęły tam tysiące niewinnych cywili, gwałconych i mordowanych przez Polaków, więc głupio zwalać na Żydów. Tu też wykorzystano niemiecki obóz jeniecki, który doczekał się Muzeum Martyrologii, ale tylko jeńców radzieckich

Nie wypowiadam się o pozostałych powojennych polskich obozach, bo nie mam bezpośrednich świadectw ani obserwacji. IPN pewnie ogłosi prawdę po żmudnych badaniach, jak prezes IPN o Jedwabnem. Zainteresowanym polecam artykuły redaktora internetowej Silesii Ewalda Polloka, z których czerpałem liczby i opisy niektórych zdarzeń, których nie byłem świadkiem.

Od Redakcji; Przepraszamy Czytelników, ze nie podajemy nazwiska Autora. Jest to naukowiec, ale w tej chwili, w dziwnej sytuacji politycznej, woli nie podawać nazwiska. Do czego doszliśmy

Nie jest to pytanie retoryczne i znam odpowiedź. Można więc zapytać, po co stawiam takie pytanie? Odwołam się do przykładu. Lubimy z żoną oglądać serial sądowy z Anną Marią Wesołowską. Ostatnio oskarżony się wkurzył na prokuratora, który zapytał go: „Za co oskarżony został skazany?”. Zdenerwowany oskarżony zapytał: „Po co pan pyta, skoro pan to wie z akt sprawy?”. Znakomita sędzia nie uchyliła pytania, choć i ona znała odpowiedź, której nie znali widzowie ani obecni w sali gapie. A pan prokurator chciał podbudować moralnie swoje zarzuty argumentem recydywy – raz zbój, zawsze zbój, utrudniając zadanie obrońcy.

Nie chodzi mi w tym pytaniu o oskarżenie lub spotęgowanie wrażenia, ale wiem, że dzięki umiejętnej propagandzie i fałszerstwom polityki historycznej wielu członków Narodu, a nawet całego społeczeństwa ma wrażenie, że zna odpowiedź – oczywiście Bereza Kartuska była jedynym tego typu wyskokiem Polaków. Niestety, nie jest to odpowiedź poprawna, więc spróbuję przybliżyć społeczeństwu lepszą odpowiedź: nie, nie był to jedyny „polski obóz koncentracyjny”, było ich pod koniec wojny i po niej więcej! Władze i historycy po prostu przemilczali fakty, które nie były zgodne z racją stanu. Stąd m.in. ta uzasadniona walka z nazwami faktycznie niepolskich, choć na terenie Polski, obozów niemieckich.

Czy do walki z fałszami i/lub pomyłkami mediów potrzeba aż tak restrykcyjnej ustawy, tego nie jestem pewny. Zdaje mi się, że w tej ustawie wcale nie chodzi o szum medialny typu pomyłka Obamy, ale o ukrycie faktycznego udziału państwa w szeroko pojętym Holocauście podczas i po wojnie. Podczas wojny państwo polskie chyba formalnie nie istniało – władze uciekły, a okupant utworzył pozorny twór państwowy – Generalną Gubernię. Była jednak polska policja, namiastka władzy państwowej, której udział podobno też nie był marginalny. Naród robił, co mógł, jedni zachowali się bohatersko, drudzy byli szmalcownikami. O tym, że byli, przekonał mnie eurodeputowany Henry C. Ofiary, które cudem przeżyły, wiedzą jak było, i pewnie mogą historycy badać ich świadectwa.

Znamienny dla mnie nie jest przypadek Jedwabnego, tylko pogrom kielecki. Ten był misternie przygotowany przez władze Polski Ludowej (UB). Chcąc ułatwić ludności polskiej bezkarne odreagowanie frustracji, wezwano w dniu „X” wszystkich Żydów ze Kieleckiego UB służbowo do Warszawy. Kto uwierzy, że to nie było celowe? Znana była sytuacja w Kielcach i że się coś szykuje. Niechęć do Żydów była spowodowana banalnym elementem (poza fałszywym oskarżeniem o mord rytualny polskich dzieci) – zawiścią o dobra materialne. Mieszkający w Kielcach Żydzi otrzymywali znaczne wsparcie materialne z zagranicy, a Polacy nie! Zapłacili za paczki z USA życiem. Udział władz państwowych jest tu ewidentny, to nie żaden margines ani wina jednostek – to było działanie instytucjonalne. (Po napisaniu tego tekstu przeczytałem w Wikipedii o szczegółach pogromu i jestem przerażony!)

Przy formułowaniu sądów mam zwyczaj bazowania na obserwacjach własnych i bliskich mi ludzi. W sprawie obozów koncentracyjnych mam oczywiście skromne obserwacje własne i to raczej o niemieckich obozach, ale bazuję na relacjach wiarygodnych świadków. Historycy, zajmujący się katalogowaniem powojennych obozów na Śląsku, prowadzonych przez polską administrację i wojska polsko-radzieckie piszą o liczbie 214 na terenie obecnego województwa Opolskiego i ponad 1300 na terenie całej Polski – trudno nazywać to marginesem.

Osobiście wiem o niemieckim obozie jenieckim w Blechhammer – była to wieś blisko miasta Heydebreck – obecnie na terenie Kędzierzyna Koźla. Lokatorami obozu byli Anglicy, Francuzi i Białorusini. Zachodni Alianci mieli komfort prawie taki jak Wałęsa w Arłamowie (na miarę ówczesnych warunków), ale Białorusini chyba nie. Obserwowałem ich, gdy co rano kolumna maszerowała przed naszym domem do lasu, gdzie budowali baraki dla uciekinierów z dużych miast przed bombami Anglików. U nas samoloty amerykańskie pojawiały się dopiero w lecie 1944 r.

Jeńców radzieckich niezbyt pilnowano, mogli kontaktować się z mieszkańcami. Moja matka wspomagała ich żywnością i w podzięce rąbali u nas drewno – metrowe kawałki – nieznaną nam metodą. Przyglądałem się im i dziwiłem, że choć to są „Weissrussen”, to wcale nie byli blondynami. Matka pewnie posłużyła się śląską gadką, porozumiewając się z nimi. Ich poranne nadejście było słychać, mimo braku śpiewu, bo mieli w okolicy tyłków przymocowane blaszane miski do celów „gastronomicznych” i te „klaprowały”.

Po wyzwoleniu obóz zmienił lokatorów i działał dalej. Fachowcy od historii obozów zauważyli wspaniałą gospodarność zwycięzców – nie marnowali infrastruktury pozostałych obozów niemieckich ku chwale ojczyzny! Auschwitz stał się Oświęcimiem, mój Blechhammer Blachownią (a może Sławięcice, to bardzo blisko i osobiście nie zwiedzałem tego obozu), a później Kędzierzynem i koło się obracało dalej. Nie wiem, jak długo. W tryby tego lokalnego koła nie-różańcowego wpadł mój szwagier, wtedy 17-letni chłopak, wracający do domu, nie pamiętam skąd. Być może był w formacji zwanej Volkssturm, gdzie byli starcy i nieletni chłopcy. Ta formacja była ostatnią nadzieją faszystów. Transporty na front wschodni przeważnie przejeżdżały przez mój Heydebreck. Dowcipnisie przyozdabiali wagony towarowe znakomitym graffiti, np. „Wir alten Affen sind die neuen Waffen!” (My, stare małpy, jesteśmy nową bronią). W radiu i kronice filmowej Hitler obiecywał wtedy nową broń i ten napis był à propos.

Szwagier został zatrzymany przez patrol kilkadziesiąt metrów od domu rodzinnego i umieszczony w tym nowo otwartym obozie w Blachowni. Wisiały jeszcze girlandy z uroczystego, nowego otwarcia (to mały „wężyk”!). Po kilku miesiącach przeszedł ze dwa kilometry i był w domu, mógł się starać o tzw. Tymczasowe zaświadczenie…, za 25 starych złotych i zostać Polakiem. W momencie aresztowania nie znał jeszcze swego języka ojczystego, bo pokazałby na swój dom i poinformował patrol, że wyskoczył tylko po papierosy.

O tym, że Auschwitz – bez specjalnej zmiany infrastruktury – działał znacznie dłużej, wiedziano dawno, ale ostatnio potwierdziła to podobno dyrekcja muzeum. To wiem z internetu albo przeczytałem lub usłyszałem w „moich” mediach.

Zbawcze działanie innego obozu, który mógłby się nawet szczycić nazwą „polskiego obozu śmierci” jest mi znane nie tylko z literatury, ale z świadectwa rówieśniczki, która musiała się przyglądać, gdy polscy oprawcy zgwałcili i zamordowali jej matkę, a były to Polki, czyli cząstka Narodu. Nowa władza nie miała zaufania do jej ojca, więc postanowiła wychować choć rodzinę, a nieżywa matka nie wtłoczy już przecież w młody mózg córki fałszywych wartości!

Ten obóz był w polsko-śląskich (geograficznie) Świętochłowicach i nosił piękną nazwę „Zgoda”. Według publikacji w internecie w ciągu kilku miesięcy zginęło oficjalnie 2500 ludzi, a ciemna cyfra była podobno kilkakrotnie wyższa, ale istniejące dokumenty znikły i nic nie wiadomo o ich losie. Patrioci-katolicy-Polacy zwalają winę na szefa Salomona S., który otrzymywał polską emeryturę w Izraelu, ale sam nie mógł unicestwić tyle osób, choć podobno bardzo się starał. Z liczbami jest tak – niepoparte oryginalnymi dokumentami nie są faktami, a rządzi osoba lub instytucja, która miała i/lub ma obciążające dokumenty i ich nie ujawni (tzw. polska racja stanu). Można wtedy każdej osobie cytującej postawić zarzut na podstawie najnowszej ustawy, a kustosz pilnujący „haków” pęka ze śmiechu z działalności organów „sprawiedliwości”, tej ręki karzącej „kłamców”, np. typu J.T. Grossa (albo mnie?!).

Trzeci przypadek, o którym „mam wiedzę” od świadków z okolic obozu (nie podam nazwisk, to zbyt niebezpieczne), to oficjalnie nazwany przez polskie władzy lokalne „obozem koncentracyjnym” obóz w Łambinowicach na Opolszczyźnie. Zginęły tam tysiące niewinnych cywili, gwałconych i mordowanych przez Polaków, więc głupio zwalać na Żydów. Tu też wykorzystano niemiecki obóz jeniecki, który doczekał się Muzeum Martyrologii, ale tylko jeńców radzieckich

Nie wypowiadam się o pozostałych powojennych polskich obozach, bo nie mam bezpośrednich świadectw ani obserwacji. IPN pewnie ogłosi prawdę po żmudnych badaniach, jak prezes IPN o Jedwabnem. Zainteresowanym polecam artykuły redaktora internetowej Silesii Ewalda Polloka, z których czerpałem liczby i opisy niektórych zdarzeń, których nie byłem świadkiem.

Od Redakcji; Przepraszamy Czytelników,  że nie podajemy nazwiska Autora. Jest to naukowiec, ale w tej chwili, w dziwnej sytuacji politycznej, woli nie podawać nazwiska. Do czego doszliśmy?