Wydanie/Ausgabe 131/04.04.2024

Takie nazwy jak w tytule, od czasu do czasu ukazują się w prasie czy innych mediach poza granicą Polski. Dla Polaków to niezbyt przyjemne określenie. Wszyscy powinni wiedzieć - tak uważa większość krajanów - że w czasie wojny te obozy były założone i prowadzone przez Niemców. I to jest niepodważalna prawda. To potwierdzają również Niemcy. Choć mamy tu już pewne ale.

Zwykli zjadacze chleba, nie będący historykami i nie zajmującymi się historią na co dzień, mają pewne kłopoty w zrozumieniu tego problemu. I to w Polsce, a cóż dopiero w dalekim państwie, gdzieś na końcu świata.

W ubiegłym roku 246 razy (wg. polskiej prasy) padło w światowych mediach takie określenie. Któryś z dziennikarzy czy polityków nie rozmawiając z polskimi historykami - a któż to ma w dalekim Meksyku, na Haiti czy Tajwanie taką możliwość? - napisał coś z czym nie zgadza się część Polaków. Mogłoby się również zdarzyć, że ten dziennikarz trafiłby na niektórych polskich historyków, którzy mają kłopoty z historią, za to wiedzą, że podlizując się rządzącym można dużo zyskać, skomentowaliby niektóre sprawy wg widzimisię jakiegoś polityka.

Przykładowo, dowiedzieli by się od wiceszefa Klubu PiS Jacka Żalka, który powiedział, że w Jedwabnem odpowiedzialni za morderstwo Żydów są Niemcy, a minister edukacji Anna Zalewska, że w Jedwabnym Niemcy mordowali Żydów, mimo, że ten problem został już w Polsce przez historyków i prezydenta kraju wyjaśniony i Żydów przeproszono.

Zbrodnią jaką był pogrom kielecki, zdaniem tejże minister, nie popełnili Polacy, konkretni Polacy, ani żadni inni Polacy, tylko zwykli antysemici. A „Polityka” informuje o kompromitującej wpadce Morawieckiego, który w swoim orędziu obwinia Niemców o zamordowanie przedstawicieli polskiej inteligencji w... Katyniu.(!!?) A Elżbieta Witek, w latach 2015–2017 minister-członek Rady Ministrów i szef gabinetu politycznego premiera w rządach Beaty Szydło oraz Mateusza Morawieckiego, w 2019 minister spraw wewnętrznych i administracji w pierwszym rządzie Mateusza Morawieckiego, wyjaśniła, że czytała w przedwojennych książkach na temat mordu w Katyniu. Witek jest mgr historii i była dyrektorem szkoły w Jaworze, nim dano jej być Marszalkiem sejmu.

Kiedy historii nie zna minister edukacji, to większość obywateli i dzieci szkolnych tego też nie będą mogli się dowiedzieć. Chodzi tu o niewiedzę, kłamstwo, czy świadome przekręcanie prawdy?

Jeżeli dziennikarze z Angoli czy innego kraju, będą oskarżeni o to, że szkalują Polskę, to co zrobić z panią minister edukacji? Czy można ją też oskarżyć, za nieprawdę historyczną, za kłamstwo holokaustowe?

Nowy minister edukacji Przemysław Czarnek powiedział: „Poziom wiedzy młodzieży na temat tego, jakie procesy historyczne doprowadziły nas do dzisiejszej sytuacji, jest bardzo slaby”. Tylko przyklasnąć, ale nie tylko młodzież wie cokolwiek na ten temat, także większość Polaków była i jest w jej historii ciągle oszukiwana.

Polacy są zdania (biorąc pod uwagę słowa z tytułu), że „znowu niepotrzebnie za granicą na nas wieszają psy, mówiąc o tym, że pomagaliśmy Niemcom.”

Przejrzałem 5 polskich encyklopedii i w żadnej nie znalazłem hasła Granatowa Policja, (niem. Polnische Polizei im Generalgouvernement), przypadek czy konkretne działanie by na ten temat nie pisano? Jeżeli zagraniczny zainteresowany zajrzy do jakieś polskiej książki (między innymi także tłumaczonej na inny język), nie dowie się nic konkretnego. Wystarczy poczytać o  Polskiej Granatowej Policji  w Wikipedii (w której często pisze się nieprawdę, przykładowo o mojej osobie, bo niby szkaluję Polskę i trzeba się tym zająć,) i już jest pewność u tego, kto na co dzień nie ma styczności z Polską i jej historią a także u większości Polaków, że Polska policja pomagała Niemcom w tej holokaustowej zbrodni przeciw Żydom. I tu już zgodnie z nową ustawą IPN można każdego, kto tak mówi, zamknąć w więzieniu za szkalowanie Polski, mimo że jest to prawda historyczna.

A oto fragmenty polskich artykułów, do których nie wszyscy mają dostęp, nawet znający język polski, ale mieszkający poza krajem: „Podczas II wojny światowej, w okupowanej Polsce, Niemcy nie byli w stanie pilnować porządku tylko własnymi siłami. Dlatego zdecydowali o utworzeniu w Generalnej Guberni policji. Miała pilnować porządku na ulicach. Przez cały okres okupacji szeregi policyjne zasilane były głównie przez przedwojennych polskich policjantów.

Jednym z zadań funkcjonariuszy policji granatowej było „pilnowanie bram i murów gett, uczestniczyli w łapankach, egzekucjach” i działaniach antypartyzanckich. Historycy udokumentowali kilkanaście zbiorowych egzekucji na Polakach i Żydach, dokonanych przez granatowych policjantów. Sporo granatowych gliniarzy zhańbiło mundur również z przyziemnych powodów. Wykorzystywali swoją pozycję do paserstwa, wymuszania łapówek itp. (Norbert Ziętal, Granatowi policjanci - bohaterowie i kanalie).

Policja granatowa była kontynuacją przedwojennej Policji Państwowej w sensie organizacyjnym (te same urzędy i budynki) oraz kadrowym, a także pod względem formalnoprawnym. Pozostały przedwojenne regulaminy i przepisy służbowe.

Aby uzupełnić niedobory kadrowe PP, powołano 1 października 1941 roku w Nowym Sączu Szkołę Policyjną Policji Pomocniczej Generalnego Gubernatorstwa. Przez cały okres istnienia (do sierpnia 1944 roku) przeszkoliła ona 2800-3000 kandydatów. Komendantem szkoły był major Wincenty Strohe, a jego pierwszym zastępcą major Antoni Pikor.

Powojenne sądy polskie udowodniały im przestępstwa z lat okupacji, np. za szmalcownictwo. W latach 1946-1952 działała Komisja rehabilitacyjno-kwalifikacyjna dla byłych policjantów, która pozytywnie zweryfikowała prawie 10 000 osób,.. Około 600 osób (16,6%) skazano, w tym na karę śmierci. Ile z powodu tych 600 policjantów rozstrzelało Żydów? Tego nikt nie bada, bo mógłby pokazać, że Polacy jednak nie mają tak dobrego serca, jak się ciągle mówi.

„Jednoznaczna ocena granatowej policji jest niemożliwa. Znamy przypadki policjantów pomagającym Polakom i Żydom, osoby zaangażowane w działania konspiracyjne, jak też haniebne przypadki zdrady i zbrodniczej nadgorliwości - mówi prof. Jerzy Kochanowski z Uniwersytetu Warszawskiego – Z pewnością część funkcjonariuszy wykazywała szkodliwą, a nawet zbrodniczą nadgorliwość. Są znane przypadki wyłapywania przez policjantów uciekinierów z Getta lub ukrywających się Żydów.

Wielu granatowych policjantów współpracowało ze szmalcownikami, zapewniając im opiekę i informacje w zamian za część uzyskanych od Żydów pieniędzy.1

Liczebność Policji Polskiej (Posterunkowych/oficerów):

Styczeń   1940   8630

Grudzień 1940: 10.289

Kwiecień 1942: 11.291

Styczeń 1943: około 12.000

Maj 1944: około 12.500

„Nie oznacza to oczywiście, że granatowi policjanci, pozostając w służbie okupanta, nie popełniali przestępstw. Owszem, popełniali – pisze prof. B. Musioł z Uniwersytetu Warszawskiego - Policjanci ścigali ukrywających się przed wywozem na roboty przymusowe Polaków, Żydów, którzy nie przestrzegali zakazu poruszania się poza gettem; pomagali przy ściąganiu kontyngentów, asystowali przy różnorakich akcjach przesiedleńczych wewnątrz GG, jak np. przy tworzeniu gett.”

Calek Perechodnik, były policjant żydowski z getta w Otwocku, tak pisał w roku 1943: "Przez trzy lata okupacji policja polska ssała krew Żydów. Pobierali oni stały haracz od rzeźników, piekarzy, szmuglerów i od każdego bogatego Żyda, który czymś handlował czy też miał ukryty towar sprzed wojny. [...] Nie zapomnijmy, że przecież całe życie Żydów w wojnie było nielegalne, bo można było się przyczepić do wszystkiego".

Faktem jest jednak, że wyjęci spod prawa Żydzi byli bardzo łatwą ofiarą nie tylko dla pospolitych bandytów, ale także polskich policjantów. Nierzadko także w stosunku do Polaków funkcjonariusze policji granatowej zachowywali się brutalnie: brali udział w obławach i łapankach na robotników przymusowych, na osoby uchylające się od Służby Budowlanej (forma pracy przymusowej w GG). Często przeprowadzali takie akcje samodzielnie. Nierzadko także polscy policjanci dopuszczali się podczas takich akcji okrucieństwem np. biciem, maltretowaniem ofiar, a nawet mordów. W lecie 1942 roku miało miejsce wysiedlenie z miejscowości Charsznica w powiecie miechowskim. Miejscowych Żydów załadowano na furmanki i powieziono do Miechowa. Gdy kawalkada mijała wioskę Chodów, na wysokości jednej z zagród z furmanki zeskoczyła starsza Żydówka z butelką w ręku, aby nabrać wody dla swoich wnuków. Podbiegła do studni znajdującej się na podwórzu zagrody, przy której stał wówczas 16-letni Adolf Szczepka. Gdy kobieta nabrała wody i odwróciła się, żeby wrócić, siedzący na wozie policjant granatowy oddał strzał w jej kierunku. Kobieta zginęła na miejscu, a kula rozerwała butelkę, którą trzymała przyciśniętą do piersi. Kawalkada nawet się nie zatrzymała, tylko dzieci krzyczały przerażone: "Babciu, babciu".

Spektrum zachowań policjantów polskich jest bardzo szerokie i nie pozwala na proste uogólnienia. Faktem jest, że brali oni udział w tej zbrodni, wykonując rozkazy niemieckich sprawców, czyli działali pod wpływem przymusu, co oczywiście nie usprawiedliwia w żaden sposób przytoczonych powyżej skrajnych zachowań. Polowanie na Żydów było niestety niezwykle skuteczne. Niewielu uciekinierom udało się przetrwać. W tym polowaniu policja granatowa odgrywała również istotną rolę. Jej funkcjonariusze brali udział w obławach na uciekinierów oraz przeszukiwaniach domostw. Przeważnie asystowali niemieckim żandarmom, nierzadko jednak działali samodzielnie.

W czerwcu 1944 roku doniesiono policji, że w pobliżu miejscowości Otfinów w powiecie Dąbrowa Tarnowska ukrywa się rodzina żydowska. Policjanci z posterunku w Otfinowie udali się na miejsce i znaleźli w kryjówce kobietę w zaawansowanej ciąży, Eugeniusz Niechciał, jeden z policjantów, zaczął kopać i bić ciężarną, aby wydała męża, tak że nawet Wilhelm Stein, żandarm niemiecki, który dowodził tą "akcją", musiał przywołać go do porządku. Mąż kobiety ukrywający się w ziemniakach w odległości około 500 metrów wstał i rzucił się do ucieczki. Policjant Niechciał rozpoczął pościg najpierw pieszo. Opodal tego miejsca chłop pracował w polu, Niechciał wyprzągł jego konia i pognał konno za uciekinierem, którego wkrótce dopadł. Ciężarną kobietę zabito na miejscu, męża policjanci zaprowadzili do wsi Marcinkowice, gdzie zaczęli się raczyć alkoholem. Po libacji policjanci wywieźli swoją ofiarę nieopodal wioski, gdzie Niechciał dokonał egzekucji. W tej akcji brał udział także policjant będący członkiem ruchu oporu, który nie był w stanie zapobiec tej zbrodni. Niechciał dopuszczał się podobnych czynów także w stosunku do Polaków.

Ta zbrodnia nie jest jednostkowym wybrykiem granatowych policjantów. Takich zbrodni było wiele w czasie okupacji. Byli jednak także policjanci, którzy ostrzegali Żydów i ich polskich opiekunów przed planowanymi obławami, rewizjami i czynnie pomagali w szukaniu schronienia. Na pewno nie wszyscy wykazywali się gorliwością w łapaniu uciekinierów.“

Czy Żydzi, którzy zostali tak potraktowani przez granatową policję nie mają prawa powiedzieć - to zrobili Polacy? A zgodnie z Ustawą IPN można ich postawić pod sąd, bo szkalują dobre imię Polski, i mogą otrzymać do 3 lat odsiadki. Żydzi, Izrael i USA chcą by Ustawa IPN została zmieniona, bo teraz gorliwy urzędnik może oskarżyć każdego, jeżeli mu się ton i treść wypowiedzi nie będzie podobała.

Do Muzeum w Markowej, gdzie rodzina Ulmów pokazywana jest jako wzór Polaków, którzy pomagali Żydom, a których Niemcy wymordowali, premier Morawiecki zaprosił zagranicznych dziennikarzy, aby im wyjaśnić, że Polacy pomagali Żydom i nieprawdą jest, że ich niszczyli. Ciekawy dziennikarz, gdyby się zainteresował jak doszło do tego, że Niemcy wymordowali tę rodzinę i będących u nich schowanych Żydów, dowiedziałby się, że granatowy polski policjant Włodzimierz Leś i Joseph Kokott zadenuncjowali ich Niemcom. Ciekawe, co na to nowa ustawa IPN, kiedy ktoś powie „Polacy pomagali Niemcom”.

Kto z Polaków i polityków o tych niuansach wie? Jednostki! A jak ma o tym wiedzieć ktoś mieszkający kilka tysięcy kilometrów od Warszawy? Przeczyta i opowie dalej, że Polacy pomagali Niemcom. Czy będzie miał rację w swoim myśleniu? I tego też Polacy będą zmuszeni zamknąć, bo szkalował Polskę.

A wracając do obozów koncentracyjnych, to widzimy, że również w czasie wojny takowe pod polską jurysdykcją istniały. Przytoczę fragment mojej odpowiedzi do prof. zwyczajnego historii z KUL, a już będziemy wiedzieć jak to było:

„Polacy obrażają się, kiedy na zachodzie piszą o polskich obozach koncentracyjnych. Wszyscy wskazują na Niemców i słusznie, bo w czasie wojny były to niemieckie obozy, ale nie tylko, bo już w 1944 powstały pierwsze polskie obozy, przykładowo w Krzesimowie k. Lublina, Popkowicach, Lublinie, a w lutym 1945 r. w Zimnej Wodzie (Kaltwasser) i Potulicach k. Bydgoszczy. Tuż po wyzwoleniu obozu w Oświęcimie Polacy zamykali tam osoby ze Śląską. Była w stosunku do ilości zamykanych spora śmiertelność. Powiadamiano rodziny, że dana osoba zmarła z powodu niewydolności serca.

W większości w ogóle nie powiadamiano rodzin; matka, dzieci, żona czekały na jego powrót, a on nie wrócił. A więc Oświęcim był nie tylko obozem niemieckim ale także polskim. Jak można było dopuścić do tego, by ten sam obóz, w którym zmarło tysiące osób, używać dalej, tym razem przez Polskę?

W tym samym czasie w Oświęcimiu posiadali również Rosjanie swoje dwa obozy.

Informacja o istnieniu polskich wojennych i powojennych obozów nie może przebić się do świadomości większości Polaków, nie chce się w to wierzyć, bo nikt nigdy nie powiedział i nie napisał: tak, w czasie i po wojnie mieliśmy także takie obozy. Temat ten jest nadal przemilczany, bagatelizowany i próżno szukać w podręcznikach czy encyklopediach wiadomości, że po wojnie Polska utrzymywała ponad 1300 obozów a w granicach teraźniejszego woj. opolskiego było ich 214 (moje badania na to wskazują, ilość może się zwiększyć, bo badań jeszcze nie zakończyłem.)

Należałoby zapytać, kto temat obozów zna - czytelnicy http://www.silesia-chlesien.com/ tak, a poprzedni numer czytało ponad 145.000 osób - bo w polskich szkolnych podręcznikach brak jakiejkolwiek wzmianki o tym a historycy nie mają odwagi tego tematu poruszać, ponieważ czeka ich za to w najlepszym przypadku reprymenda, albo jak pisze białostocki profesor D. Boćkowski: Jeżeli mamy się uczyć na błędach, to trzeba te błędy najpierw poznać. Tymczasem my bardziej uczymy się na polityce historycznej niż na historii. Od historyków zaś wymaga się naginania historii do aktualnych potrzeb. Kiedy chcemy coś uczciwe zbadać, to okazuje się, że na następne badania nie dostajemy pieniędzy.

Ponieważ profesor KUL-u mieszkał koło Potulic i jak mi wyjaśnił, wie, że takiego obozu tam nie było, wobec tego przybliżyłem mu wiadomości na ten temat: W Obozie Pracy - wg. polskiej nomenklatury - w Potulicach k. Bydgoszczy działającym najpierw pod niemiecką egidą obóz koncentracyjny, a od lutego 1945 r. działał tu Polski obóz. Dużą liczbę osób uwięzionych stanowiły kobiety z dziećmi i osoby starsze. Według sprawozdania Ignacego Cedrowskiego (lekarza obozowego), obejmującego okres od 1 IV 1947 do 31 I 1948 roku, dzieci w tamtym okresie stanowiły liczebnie 1/4 obozu. Na 1285 dzieci poniżej 14 roku życia około 900 pozostawało bez matek. Sprawozdanie z działalności Departamentu Więziennictwa MBP z 15 V 1948 roku sygnalizuje problem gwałtów na kobietach. Ukazuje również wysoki wskaźnik zmarłych noworodków, świadczący o niskich dodatkach żywnościowych dla kobiet.

20 grudnia 1947 r. w obozie koncentracyjnym Potulice k. Bydgoszczy znajdowało się 12.000 Volksdeutschów, 4.000 Reichsdeutsche, 2.000 niezdolnych do pracy Niemców, 6.000 dzieci, co daje razem 24.000 w tym obozie. Kobiety w ciąży i matki nowo narodzonych dzieci z powodu zbyt małych racji żywnościowych nie mogły je wykarmić.. Przykładowo w sierpniu 1945 r. zmarło 13 maluchów, w marcu 1947 12, natomiast w styczniu 1948 r. zmarło 26 dzieci.

Okoliczni gospodarze przychodzili do obozu by zabierać dzieci do pracy w gospodarstwie u siebie. Znany jest przykład małego 5 letniego Günthera, który został wzięty na gospodarstwo i musiał w tym wieku wynosić gnój z chlewa.

Również inne dzieci zostały zabierane z Lagru Potulice przez mieszkających w tej okolicy Polaków i do dziś nie wiadomo co się z nimi stało. Część została adoptowana i wychowana zapewne na „dobrego” Polaka?

Na moją propozycję spotkania panelowego na KUL-u i podyskutowania na ten temat, nie otrzymałem odpowiedzi. Nie sądzę, by prof. nie znal powojennej historii, sadzę, że poczuł się Polakiem, a Polska jest matką, a o matce nie można mówić źle.

Polska wstaje z kolan, tak mówi prezes PiS i jego partyjny kolektyw. Ja nie pamiętam, kiedy Polska po 1989 r. padła na kolana.

Komentarze

0
Fryderyk
2 years ago
Do niedawna o polskich obozach w Bieruniu w okresie polskich powstań na Śląsku można było czytać w Internecie.
Spróbujcie dziś coś znaleźć.
Jedyne wpisy pochodzą z Centralnego Archiwum Wojskowego. Pewnie i one niebawem znikną.
Tak się dzieje z innymi miejscami ludobójstwa. Cenzura jest wybiórcza. Weźmy za przykład KL Auschwitz. Okres nazistowski jest jak najbardziej dostępny, lecz o powojennych pensjonariuszach zapisy nikną.
Polacy znają historie zakłamaną i na dodatek wierzą w nią.
Like Like Cytować