Wydanie/Ausgabe 134/21.11.2024

4 lipca 1946 roku w Kielcach doszło do mordu ludności żydowskiej w kamienicy przy ul. Planty 7. Z rąk cywilnych mieszkańców miasta, milicjantów i żołnierzy zginęło 37 Żydów, a 40 zostało rannych. Wśród nich były kobiety i dzieci. Śmierć poniosło też trzech Polaków.

Pomnik pamięci Żydów zamordowanych podczas pogromu w Kielcach, fot. Ely1, źr. Wikimedia Commons/dp

Bezpośrednią przyczyną tragedii stała się plotka o rzekomym przetrzymywaniu przez Żydów w piwnicy budynku dziewięcioletniego chłopca - Henia Błaszczyka - i kilku innych dzieci, w celu dokonania na nich mordu rytualnego. Tak naprawdę Błaszczyk wybrał się bez wiedzy rodziców na wieś do kolegów. Historię o uprowadzeniu przedstawił milicji ojciec chłopca, Walenty Błaszczyk, w nocy poprzedzającej pogrom. Wymusił przy tym na synu trzymanie się tej wersji. 

Rankiem 4 lipca Błaszczyk zabrał syna na milicję. Towarzyszył im sąsiad, Jan Dygnarowicz. Przechodząc obok Komitetu Żydowskiego, który mieścił się przy ulicy Planty 7, ustalili, że osobą "odpowiedzialną za porwanie" jest Żyd w zielonym kapeluszu - Kalman Singer. W oddalonym o 200 metrów posterunku policji to właśnie jego wskazali, jako osobę, która trzy dni wcześniej wręczyła chłopcu paczkę i poleciła mu zaniesienie jej do budynku Komitetu Żydowskiego, gdzie Henio miał być przetrzymywany. 

Sierżant Edmund Zagórski, dowódca posterunku milicji, wysłał patrol, który wkrótce powrócił z Singerem. Milicjanci po drodze zaczęli rozpowiadać okolicznej ludności o "porwaniu", a nawet nawoływać do "bicia Żydów". W sprawie zatrzymanego próbował interweniować Seweryn Kahane, przewodniczący kieleckiej gminy żydowskiej, ale niewiele wskórał. Wyjaśniał też, że cała historia o przetrzymywaniu chłopca w piwnicy nie ma nic wspólnego z prawdą, chociażby z tego powodu, że w położonej nad rzeką kamienicy przy ul. Plany 7 nie ma piwnicy. Singer leżał już wówczas pobity przez milicjanta Zająca na posadzce komisariatu.

Tymczasem przed Komitetem Żydowskim zaczęli gromadzić się pierwsi zaniepokojeni plotkami mieszkańcy Kielc. 

Polskie Radio HistoriaZagórski, po rozmowie ze swoim przełożonym, zastępcą komendanta wojewódzkiego MO mjr. Kazimierzem Gwiazdowiczem, wysłał z Henrykiem Błaszczykiem i jego ojcem 14 milicjantów (trzech z nich w ubraniach cywilnych). 

Chłopiec miał pokazać milicji piwnicę, w której był przetrzymywany. I ci milicjanci nie wykazali się poszanowaniem poufności śledztwa - rozpowiadali, że idą otoczyć dom, w którym przetrzymywane są polskie dzieci. Tłum się powiększał. 

W efekcie mjr Gwiazdowicz wysłał kolejny patrol, którego zadaniem było rozpędzenie zebranych pod Komitetem Żydowskim. Sytuacja zaczynała być groźna. Właśnie wtedy w sprawę wtrącił się szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa, mjr Władysław Sobczyński. Oficer stwierdził, że sprawa ma charakter polityczny, więc powinno się nią zająć UB, po czym rozkazał wycofanie milicjantów. 

Między 9.30 i 10 na miejsce udali się oficerowie WUBP w towarzystwie milicjantów. W obliczu narastania tłumu, oficerowie poprosili o interwencję wojska. Jednostka wysłana na miejsce zachowała bierność. W końcu milicjanci i funkcjonariusze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego wtargnęli do środka budynku. Za nimi podążyli kielczanie.

- Mężczyźni w mundurach, którzy weszli do budynku, aby go przeszukać, rozpoczęli mordowanie Żydów – mówił prof. Dariusz Stola w audycji z cyklu "Dźwiękowy przewodnik po historii najnowszej". - Zachowanie przedstawicieli aparatu bezpieczeństwa, aparatu władzy było co najmniej dziwne. Gdyby nie skrajna nieudolność, do pogromu by nie doszło. Powstaje pytanie: czy ta skrajna nieudolność to było działanie celowe czy też nie? 

Wczesnym popołudniem pod budynek Komitetu Żydowskiego przybyli robotnicy z huty i zaczęła się druga fala pogromu. Zbrodnie popełnione na Żydach nie miały miejsca tylko w kamienicy na ul. Planty 7. Tamtego dnia ich ofiarą padli Żydzi w innych częściach miasta. Pogrom zakończył się ok. 14.30, kiedy oddanie kilku salw ostrzegawczych przez wojsko, pozwoliło opanować sytuację.

Po wydarzeniach odbył się proces sprawców. Sądzono 49 osób. Wśród oskarżonych było 30 mundurowych i 19 cywilów (w tym jeden kontraktowy pracownik milicji). Mundurowi to: funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa (UB), 14 funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej (MO), dwóch oficerów i trzech żołnierzy Wojska Polskiego (WP), ośmiu żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), strażnik więzienny i wartownik z Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Partii Socjalistycznej.  

Dziewięciu uczestników pogromu skazano na karę śmierci. Wyrok wykonano natychmiast. Jedna osoba została skazana na dożywocie, dwie kolejne na karę wieloletniego więzienia. Propaganda PRL obciążyła winą za zbrodnię "peeselowsko-enzetesowską negację", z kolei zdaniem Stanisława Mikołajczyka, ówczesnego przewodniczącego PSL i wicepremiera, prowodyrem zbrodni był Urząd Bezpieczeństwa, któremu chodziło o odwrócenie uwagi od zafałszowania referendum ludowego.

  Polskie Radio Historia