Wydanie/Ausgabe 132/04.07.2024

„Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało” - tym cytatem, z uchodzącego w pewnych kręgach za klasyka Jezusa, kościelni publicyści ilustrują publikacje na temat tzw. powołań kapłańskich. Idzie im o to, że duszyczek do zaopiekowania się mnogo, a duszpasterzy niewielu i trzeba się modlić, żeby było ich więcej. W dzisiejszej Polsce słowa te mocno straciły na aktualności, bo robotników, owszem, mało, ale i żniwo skromne. Polacy nie garną się do świątyń, więc personel jest zbędny. Nie ma się komu modlić, za kogo i po co.

Gatunek ginący

Atakują nas sezonowe newsy, że kapłańskich noworodków w Polsce mamy w kraju z roku na rok coraz mniej.

Ogółem w Polsce w 2024 r. przybędzie 235 księży: 153 diecezjalnych (zwanych w slangu „czarnymi”) i 82 zakonnych. Nie jest to pomijalnym marginesem w porównaniu z taką np. Francją, gdzie co roku święci się poniżej setki księży, a kraj jest prawie dwa razy ludniejszy. Tendencja jest wszakże spadkowa i do seminariów zgłasza się coraz mniej chętnych. Do niektórych puka okrągłe zero. Ci święceni w tym roku studia zaczęli sześć lat temu. Za sześć lat ponad dwie setki nowych koloratek na ulicach będą rzewnym wspomnieniem.

W tym roku żadnego księdza nie przybędzie w archidiecezjach warmińskiej i szczecińsko-kamieńskiej. Ta ostatnia do niedawna była rządzona przez abepe Andrzeja Dzięgę, słynnego obrońcę pedofila ks. Dymera. W Poznaniu wyświęcą zale­dwie jednego szamana, podobnie w Kielcach czy Zielonej Górze. Ale za to w Tarnowie 14, w Krakowie zaś abepe Jędraszewski zostawia w ostatnim roku urzędowania pechową trzynastkę, choć za najlepszych czasów święcono w Małopolsce po kilkudziesięciu naraz. Zwłaszcza diecezja tarnowska słynęła dawniej z licznej kadry. Kleru było tam takie zatrzęsienie, że trzeba było eksportować do tzw. krajów misyjnych, czyli do tych szczęśliwców, którzy nie zaznali dotychczas dobrodziejstw związanych z obecnością Kościoła kat. w okolicy.

Dziś sytuacja się odwraca: to księża z Afryki łatają dziury w personelu w Polsce. W tym roku wyświęcono w Opolu jednego kleryka z Togo - i stanowił on jedną trzecią narybku. Umowę z Togo na sprowadzanie kleryków do Polski podpisał też bepe Jerzy Mazur z tym zastrzeżeniem, że po wyświęceniu muszą oni przepracować 10 lat w Polsce.

Afera księdzowa?

Czy tak pilni w tropieniu afer imigranckich politycy nie węszą tu żadnego zagrożenia w typie afery wizowej? Czy ktoś weryfikuje kandydatów na księży z innych kontynentów, czy wystarczy zaświadczenie od proboszcza? Nie jest wiedzą ta­jemną, że dla wielu afrykańskich młodych mężczyzn seminarium jest łatwą trampoliną do krajów europejskich, gdzie swoje kapłańskie kariery nierzadko porzucają na rzecz lukratywniejszych posad niewiążących się z celibatem. Rąk do pracy, podobnie jak w innych branżach, dostarcza też Ukraina. Ukraińcy są łatwiejsi wizualnie do strawienia dla moherów, a jak wygładzą akcent, to już w ogóle nie ma żadnych zastrzeżeń.

Tak niechętna multikulti instytucja musi się ratować pracownikami z zagranicy, co jest niewątpliwym upokorzeniem i zaprzeczeniem głoszonych nauk. Ale hipokryzja to specjalność kleru, więc ostatni raz byliśmy tak zdziwieni, gdy po poniedziałku nastał wtorek. Wytłumaczenie dla owieczek zawsze się znajdzie: przecież Kościół jest powszechny, prawda, Pan Jezus przyszedł do wszystkich narodów, prawda, i w ogóle nasza polityka migracyjna jest lepsza niż wasza, bo my spro­wadzamy imigrantów w obronie wartości, a wy, lewaki, żeby je zniszczyć, prawda.

Biskupi dostrzegają, że niektórzy zaczynają traktować kapłaństwo jako pracę sezonową. Nie tylko ci napływowi. Przestrzegał przed taką postawą kard. Grzegorz Ryś z Łodzi w kazaniu wygłoszonym do czterech diakonów, czyli tych, którzy za chwilę mają zostać księżmi. „Wybieracie kapłaństwo na całe życie, a nie na pięć lat z kontraktem!” - gromił ich na początku kapłańskiej drogi. „Potrzebujemy duchowości księdza diecezjalnego” - zauważył z kolei kard. Kazimierz Nycz po powrocie z Rzymu. To zupełnie nowa jakość. Do tej pory do perfekcji doprowadzano raczej materialność księdza. A ta wygląda coraz gorzej, stąd pewnie coraz mniej robotników na żniwach. To się zwyczajnie nie opłaca.

Łacina - symbol nowoczesności

Przyszłość księdza może wyglądać tak jak w eksperymentalnej parafii na poznańskiej Łacinie. Wbrew tradycjonalistycznej nazwie dzielnicy, parafia jest póki co awangardą nowoczesności na polskiej mapie kościelnej. Działa bowiem w bloku mieszkalnym. Łacina to dzielnica nowych bloków zamieszkałych przez zamożnych młodych ludzi, w większości napływowych, którzy przyjechali do stolicy Wielkopolski robić karierę. Abepe Gądecki nie mógł pozbawić tych 20 tys. dorobkiewiczów „opieki duszpasterskiej”. Posłał więc tam młodego i rzutkiego księdza, który ma te owieczki podprowadzić bliżej kurii. Sęk w tym, że nie było ziemi pod kościół i plebanię ani specjalnego entuzjazmu, by nową świątynię wznosić.

Młody proboszcz wynajął więc lokal między psim fryzjerem a dentystą i urządził tam kaplicę. W ten sposób msza stała się jedną z usług na deweloperskim osiedlu. Nie ma napierdalania w dzwony co godzina, a krzykliwą obecność w przestrzeni zastępuje dyskretne logo. Ksiądz musi pilnować się, by zbyt ostentacyjnie nie być księdzem i unikać eksponowania swojej wyznaniowej przynależności, żeby nie drażnić mieszkańców.

Nie istnieje tam kancelaria parafialna, wszystkie sprawy załatwia się online. Ogłoszenia parafialne pojawiają się na Instagramie i Facebooku. Zamiast banknotów i monet preferuje się płatność bezgotówkową - przy wejściu ustawiony jest terminal. Proboszcz reklamuje swoje usługi m.in. ogłaszając, że można u niego wziąć ślub, mimo że się mieszka ze sobą przed ślubem albo nie ma bierzmowania. Po mszy zaprasza na kawę i ciasteczka.

Mamusie trzymają się z dala

Mieszkańcy osiedla nie pałają do Kościoła kat. miłością. Ot, normalni, w większości młodzi ludzie, dla których nabożeństwo to równie atrakcyjna wizja spędzania wolnego czasu, co kopanie rowów. Nawet ci, którzy przychodzą na msze, mają ograniczone zaufanie do kleru. Proboszcz zauważa, że przychodzą głównie mężczyźni. Kobiety – mówi uznają Kościół za organizację złą, która pozbawia ich praw. Kto by pomyślał! Stąd jedna ściana w kaplicy jest ze szkła. Podczas gdy tatusiowie prowadzą latorośle do sakramentów, mamusie mogą je obserwować bez przekraczania progu świątyni. Mają pewność, że nie dzieją się tam sceny znane z filmów Smarzowskiego czy Sekielskich.

Generalnie prawie wszystko odbiega na Łacinie od dotychczasowego funkcjonowania parafii w Polsce - poza chęcią utrzymania przy sobie ludzi. Ewolucja Kościoła kat. w „bliski ludziom” odbywa się więc na naszych oczach i część ludzi się pewnie na to złapie. Nie jest to jednak zbyt atrakcyjna wizja dla tych, którzy chcieliby zostać księdzem dla przepychu i splendoru.

Cytując Kaczyńskiego: „te zwyczaje się skończyły” - a na pewno kończą. Do wielu przedstawicieli duchowieństwa to jednak nie dociera albo ignorują oczywiste i czytelne znaki, byleby dożyć końca swoich dni w ulubionej strefie komfortu.

Można się spodziewać, że kawalerka zamiast luksusowej plebanii i kaplica obok salonu depilacji laserowej zamiast barokowej świątyni nie zwabią zbyt wielu „powołanych”. Dobra wiadomość dla chętnych jest taka, że łatwiej teraz będzie zrobić karierę, bo konkurencja jest mniejsza. Być może niebawem będą wyświęcać od razu na biskupa. Tylko że zamiast katedry trafi się najwyżej wynajęta sala gimnastyczna, bo w katedrze będzie sala koncertowa.