Myślę, że jako naród popadamy ciągle w kłopoty. Odkąd historia odnotowała nasze istnienie na tym padole, zawsze z kimś wojowaliśmy i zawsze ktoś był winien naszych nieszczęść. Dobrze czuliśmy się tylko w niewoli. Nie wydaje mi się, by stwierdzenie to było bezczelne. Potrzebę cierpienia mamy zapisaną w naszym genotypie. Kiedy cierpimy, stajemy się zjednoczeni: myślimy o utraconej wolności, marzymy o suwerenności.
Spiskujemy wtedy i jesteśmy szczęśliwi, kiedy w wyniku spisku mamy szansę przelać morze naszej uświęconej krwi. Świętej, bo Bóg, bo honor, bo ojczyzna. Zdaje się, że stolica, położona najbliżej naszej granicy, jest czeska Praga. Pospacerujcie po praskiej starówce, a potem po warszawskiej. Szybko zrozumiecie o co mi chodzi...
Ile tych powstań mieliśmy? Wszystkie utopione we krwi. I wszystko bezsensowne, chociaż oczywiście święte (bo Bóg, bo …) Wolność nam nie służy... Z nadmiaru wolności straciliśmy w XVIII wieku niepodległość. Pocieszaliśmy się nią od 1918 do 1939 r., ale o mało co nie straciliśmy jej już w 1920 r. Uczymy teraz dzieci o „cudzie” nad Wisłą, o włosach Matki Boskiej rozpostartych nad okopami polskich żołnierzy i chroniącymi ich przed kulami bolszewików. Nie mówimy tylko, jak ci bolszewicy trafili nad Wisłę...Opowiadamy o okrucieństwie żołnierzy Armii Czerwonej, którzy w 1939 r. napadli na Polskę, ale nie opowiadamy dziatwie, co robiliśmy z rosyjskimi jeńcami, wziętymi do niewoli w 1920 r. Potępiamy Hitlera, ale zapominamy dodać, że ramię w ramię z nim zajęliśmy w 1938 r. Zaolzie. No i nie potrafimy szczerze stwierdzić, że wojna jest zawsze rezultatem zlej polityki. Nie przejdzie nam to przez gardło, bo gardło to jest równie święte jak nasza krew (bo Bóg, bo honor...)
Kiedy zdarza się nam okres bez wojen, szukamy wrogów. Dokładnie tak jak teraz, kiedy stajemy w kontrze do całej wspólnoty europejskiej. Kiedy wrogowie patrzą na nas i nasze porąbane hasła o „wstawaniu z kolan” czy „rechrystianizacji Europy” jak na dzieci z upośledzeniem umysłowym, szukamy wrogów między sobą. Dzielimy się, zaczynamy nienawidzić. Czy jest to element postępu, czy raczej jego przeciwieństwo, regres? Czy nie wydaje Wam się, że regres staje się głównym elementem, określającym nasz rozwój?
Prezydent i parlament z dzikim zapałem gwałcą konstytucję, a rodzimi szamani gwałcą dzieci swoich wiernych. Szamani, będący na utrzymaniu narodu, wspierają wodzów plemiennych, a ci płacą im naszymi pieniędzmi za uczenie dzieci strachu przed nimi. Leży służba zdrowia. Mniejszości pozbawione są swoich praw. Prawo religijne przeplata się prawem świeckim. Coraz powszechniejszym staje się rasizm. Wartości uniwersalne: sprawiedliwość, uczciwość, praworządność staja się pojęciami abstrakcyjnymi, jak słowo „sprawiedliwość” w nazwie partii rządzącej. Kasty uprzywilejowane tarzają się w luksusie, woża żony na zakupy służbowymi samolotami, planują budowę wieżowców itd. Wszyscy unikają otwartej dyskusji o tym, co naprawdę ważne – o przyszłości. Od refleksji wolimy sztandary z hasłami: Podłość, Nienawiść, Zaścianek..
Jeżeli tego nie widzicie, to znaczy, że jesteśmy już tym metaforycznym conradowskim jądrem. Jądrem ciemności.
Dariusz Cychol naczelny redaktor (Fakty i Mity nr 34)