Mam 87 lat (rocznik 1931) i lata okupacji dobrze pamiętam. Były to lata mojego dzieciństwa (8-14 lat), które wyryły się na trwałe w mojej pamięci. Następne lata, od 1945 do 1950, przeżywałem w strachu przed bandami leśnymi. Oddziały AK i innych formacji podziemia nie skupiały jedynie prawdziwych patriotów walczących o niepodległość Polski i wyzwolenie spod okupacji hitlerowskiej. Kiedy zbliżał się front wschodni, szeregi oddziałów partyzanckich (nie tylko AK) zasilali byli donosiciele - szmalcownicy na usługach okupanta.
Po wyzwoleniu kraju przez armię radziecką i odrodzone wojsko polskie, rozkazem naczelnego wodza AK gen, L. Okulickiego, w styczniu 1945 r. Armia Krajowa została rozwiązana, a walczący partyzanci gremialnie zasilali polskie wojsko. Utworzone Narodowe Siły Zbrojne kolaborowały z armią hitlerowską, skupiając te męty - donosicieli i szmalcowników różnej maści.
Zaszczepiona im wrogość do zmian politycznych i ekonomicznych oraz społecznych, jakie następowały po wyzwoleniu, i nadzieja na rychłą III wojnę światową spowodowały, że część najbardziej radykalnych przeciwników nowych porządków pozostała w lasach. A inni szybko „wkręcali" się na stanowiska w nowo powstałych urzędach, milicji, Służbie Bezpieczeństwa. Ludzie szybko ich rozpoznawali, ich przeszłość i działalność. Dla przykładu, zapamiętałem jednego z nich, o nazwisku Bułka (nie pamiętam, czy to prawdziwe nazwisko, czy pseudonim). W czasie okupacji kapował do Gestapo, po wyzwoleniu w 1945 r. był pierwszym milicjantem na posterunku w Brzostku. Zapamiętałem go dlatego, że aresztował mojego szwagra, który wiedział o jego wcześniejszych czynach. Przez trzy dni szwagier był bity, maltretowany i zmuszany do milczenia. Kiedy było już głośno w okolicy o czynach Bułki (m.in. kradzieży korony z figury Matki Boskiej w kościele w miejscowości Przeczyca), wówczas zdezerterował z MO.
W styczniu-lutym 1946 r. w okolicy Mielca i Dębicy (woj. rzeszowskie) grasowała banda leśna pod dowództwem Jana Stefki „Mściciela". Przez tę bandę został doszczętnie obrabowany PGR w Przecławiu w powiecie mieleckim. Zrabowano konie, wozy, uprząż. Na wozy załadowano cały dobytek ludności pracującej w PGR: odzież - futra, kożuchy, ubrania męskie i damskie, sukienki, bieliznę, pościel, kosztowne naczynia, pieniądze itp. Zagrabione mienie warte było kilka milionów złotych. Z tym łupem przenieśli się w okolice Dębicy, w lasy do miejscowości Grudna Górna w gminie Brzostek; Tam zorganizowana została obława przez oddziały Służby Bezpieczeństwa, MO i pododdział Wojska Polskiego - jednostki stacjonującej w Dębicy. Oddział „Mściciela" został rozbity, łupy odzyskane. Z rąk tej bandy zginęło wiele osób: funkcjonariuszy MO, UB, działaczy partyjnych, urzędników i chłopów, którzy otrzymali ziemię z reformy rolnej.
Oddział liczył około 30 osób, o niskim wykształceniu. Tylko jeden z nich, o nazwisku Lis, miał wykształcenie średnie. Siedmiu ukończyło siedem klas szkoły podstawowej, pozostali niecałą szkołę powszechną (trzy-cztery klasy). Siedmiu zdezerterowało z MO, czterech z Wojska Polskiego, pozostali kapowali wcześniej na Gestapo. Niszczyli, likwidowali ludzi, którzy znali ich przeszłość. Przeistoczyli się ze „szmalcowników" w „żołnierzy wyklętych". Po likwidacji tego oddziału w Grudnej Górnej schwytani zostali osądzeni: czterech skazano na karę śmierci, pozostałych na więzienie. Kilku zdołało uciec z obławy, m.in. dowódca Stefko „Mściciel". Zasilili oni szeregi oddziału J. Kurasia „Ognia" na Podhalu. Długo Stefko nie pożył przy „Ogniu", będąc jego zastępcą. Wynikł między nimi konflikt o kompetencje, w rezultacie którego Kuraś skazał Stefkę na rozstrzelanie. Wyrok został wykonany. Egzekucja czterech członków bandy, skazanych przez sąd w Rzeszowie, odbyła się publicznie na rynku w Dębicy. Skazani wznosili okrzyki Niech żyje wolna ojczyzna-, Bóg, honor, ojczyzna, bo z miłości do Boga i ojczyzny zabijali i grabili „po chrześcijańsku", jak czynią obecnie ich spadkobiercy różnego pokroju i maści: kibole, narodowcy pod patronatem o. T. Rydzyka, kapelanów z Jasnej Góry, wyznawców religii smoleńskiej. Powtórka z historii już się zaczęła. Pierwszą ofiarą jest W. Frasyniuk, na razie zakuty w kajdanki. Porachunki są już w obozie postsolidarnościowym, jak między „Ogniem" a „Mścicielem". Donosicielstwo-szmalcownictwo będzie kwitło, bo musi się zrodzić nowe pokolenie „żołnierzy wyklętych" w narodzie chrześcijańskim.
Z poważaniem B.K.
Miasto z ruin
Moje marzenie zwiedzenia Muzeum Powstania Warszawskiego się spełniło. Z liczną grupą wycieczki miałem możliwość zobaczyć to, co pozostało z tego tragicznego, aczkolwiek ważnego okresu historii Warszawy. Podziw przyćmiło fałszowanie niewygodnych na dzień dzisiejszy faktów z tamtego okresu. W drastyczny sposób zohydzana jest armia radziecka, która w tamtych czasach stała na przedpolach Warszawy. Zminimalizowany jest udział w Powstaniu innych formacji niż AK. Wstydliwie unika się tematu udziału w nim dzieci, który kiedyś był gloryfikowany. Symbolem jest pomnik Małego Powstańca. Obecnie ten temat jest kłopotliwy, gdyż według współczesnych historyków etos AK był tak wysoki, że dzieci „nie mogły" uczestniczyć w Powstaniu, gdyż byłyby przez to skazane na pewną śmierć. Liczbę poległych, w tym cywilów, kiedyś szacowano na 250 tys. Dzisiaj zredukowano szacunki do 130- 150 tys. Osobnym i najbardziej poruszającym aspektem była projekcja filmu 3D „Miasto ruin" (...). Apokaliptyczny obraz przypomina zdjęcia Hiroszimy po zrzuceniu bomby atomowej. Kompletny brak drzew, parków czy mostów dopełnia obrazu makabrycznego, totalnego zniszczenia.
Wychodząc z Muzeum i obejmując wzrokiem współczesną Warszawę, trudno uwierzyć, że to „umarłe" miasto przedstawione w filmie się odrodziło. Kto tego dokonał? Ręce i kielnie tysięcy budowniczych (...). Tą masą ludzi ktoś musiał kierować i zarządzać. To wzięła na siebie, swoje głowy, ręce i barki, tak dzisiaj opluwana i znienawidzona przez niektórych Polska Ludowa - PRL, która odbudowała stolicę w rekordowym tempie. (...) Dzisiaj rozpowszechnianie tezy, jakoby była ona nieudolnym, nieistniejącym państwem (premier Morawiecki) jest kłamstwem i nieznajomością historii. Piękny budynek Sejmu i parlamentu jest zaprzeczeniem fałszywych tez. Ci, którzy tak twierdzą, sami grzeją tyłki w obiektach z tamtej epoki. Ci, co się wstydzą za swoją matkę - Polskę Ludową, niechaj oddadzą swoje dyplomy, zrzekną się tytułów profesorskich, bo przecież na tych dokumentach widnieje stempel, że uczelnie, które je wydały, istniały w PRL-u. Tysiące opluwaczy niech wezmą w swoje ręce kielnie i wybudują nową stolicę i nową Polskę, skoro ta im się nie podoba. Przypuszczam, że trwałoby to sto lat, a może dłużej.
Z poważaniem B.K.