Wydanie/Ausgabe 133/16.09.2024

Próbowałem umieścić opis nurtującego mnie od 70 lat pewnego problemu na blogu o dumnej nazwie "Śląsk z bliska” - bezskutecznie!

Liczyłem na to, że gospodarz blogu, niby światły patriota polski, interesujący się rzekomo sprawami Śląska, przeczyta ten "ogrom" komentarzy pod swoim wpisem o śląskiej historii i histerii wrogów przywrócenia prawnie należnych Śląskowi autonomii!!!

Przecież dzięki tej kiełbasie wyborczej Ślązacy kiedyś przelewali krew i przysporzyli Polsce ogromny potencjał gospodarczy po przegranym plebiscycie! Polskie władze miały w dupie wolę większości Ślązaków, wyrażoną w tajnym głosowaniu, już wtedy hołdując zasadzie staruszki z Kresów: "Głos ludu głosem ludu, a przemysł śląski musi być nasz"!

Pomijam wspomniany problem autonomii, nie przywiązuję do tego wagi, bo żadna autonomia nie zrównoważy szkód rabunkowej gospodarki przez blisko wiek.

Z maniackim oporem powracam do dawnej działalności zbrodniczej polskich władz wobec Autochtonów na przełomie lat 40/50, gdy brutalnie odcięto wielu Ślązakom drogę do ewentualnej kariery w swej własnej ojczyźnie, traktując ich a priori jak potencjalną V kolumnę i za to może jeszcze mamy być wdzięczni, choć nawet pokus nie mogliśmy mieć?

Niestety zero reakcji na moją prośbę o zajęcie się opisaną przeze mnie zbrodnią na dzieciach śląskich. Ponownie proszę o dziennikarską powinność i odpowiedź na zadane przez mnie pytanie:

Jakim prawem wyrzucano masowo bez podania powodu Ślązaków ze szkół ogólnokształcących Opola???

Kto był tym łajdakiem, który zarządził tę czystkę etniczną, aby mu postawić pomnik i trwały ślad w historii Śląska? Może mały ołtarzyk w Muzeum? Przecież jest czym się chwalić! Przybyło Polsce nieco roboli zamiast lekarzy, prawników itp. o niewiadomych preferencjach politycznych. Jestem przekonany o tym, ze ta haniebna działalność nie jest znana polskiemu społeczeństwu i pewnie nie doczeka się rzetelnej analizy polskich historyków.

Taka czystka była zgodna z efektywnym działaniem polskich władz na przełomie lat 40/50, aby nie dopuścić do pojawienia się inteligencji na bazie dzieci autochtonicznych, która mogłaby zagrozić przybyłym jako konkurencja w aparatach władzy czy administracji. Nieliczną, zresztą, inteligencję śląską, która przeżyła wojnę i kłopoty z systemem hitlerowskim błyskawicznie odsunięto od zajęcia należnych jej przedstawicielom stanowisk w administracji Opolszczyzny. Na "reprezentantów" autochtonów wybrano nam odpadki użytkowe niemieckiej partii komunistycznej, ludzi z marginesu społecznego. Znam dwa konkretne przypadki, lokalny wiejski kacyk i "szycha" we władzach Opolszczyzny, którzy nas kompromitowali na każdym kroku. Główny "reprezentant" Opolski po latach przypomniał sobie swoje niemieckie korzenie i wyjechał do RFN. Nurtowało mnie cały czas pytanie, czy poczuł przypływ miłości do niemieckich korzeni, czy ma może pomóc niemieckim komunistom w zniszczeniu cudu gospodarczego w Niemczech, bo o chęci skorzystania z tego cudu nie mam prawa go posądzać, takiego szlachetnego Polaka -patriotę, przez przypadek obywatela RFN.

Ja bardzo dobrze pamiętam te dziwną czystkę etniczną opolskich liceów ogólnokształcących z dużej liczby młodzieży autochtonicznej, niektórzy byli krótko przed maturą. Usunięto ze szkół wielu nawet bardzo dobrych uczniów bez podania powodu. Była łaskawa możliwość, dalszego kształcenia – szkoły zawodowe – niech Ślązak pracuje dla nowej ojczyzny jako robociarz i nie pcha się np. do polityki, lub innych szlachetnych zawodów, zarezerwowanych dla prawdziwych Polaków. Zakamuflowana opcja jest przydatna jako klasa robotnicza, nowa inteligencja nie!
Część kolegów przeszła do techników i jakoś dotarli z przygodami do matury. Reszta – na znak protestu przeciw tej chamskiej dyskryminacji – zasiliła Seminarium Duchowne w Nysie i dzięki temu mam dużo kolegów księży.

Jeden z kolegów chciał koniecznie studiować medycynę i nie wiedzę o śrubkach i kablach (Technikum Mechaniczne i/lub Elektryczne) i sprytnie zrobił to co Kutz na wschodzie Śląska – wymknął się cichcem z Opolszczyzny, skończył gdzieś skrycie ogólniak i po maturze studiował – i jest świetnym chirurgiem.

Nie obyło się też bez drobniejszych karier w hierarchii kościelnej, ale nie mam tu na myśli biskupa Nossola – to inna parafia i trochę inne czasy.

Miałem przyjaciela, którego wylano wtedy z ogólniaka. Gdy go poznałem, nazywał się Fryderyk Eckfeld. Gdy stał się ofiarą czystki etnicznej, próbował się zaczepić w Technikum Elektrycznym. Dyrektor postawił warunek - zmienić zarówno imię jak i nazwisko. Chopin przewraca się w grobie, że jego imię jest zbyt niemieckie, aby mogło je nosić polsko-śląskie dziecko. Kolega uległ szantażowi i po tak wymuszonej zmianie imienia i nazwiska został dopuszczony do matury w TE. Pojechał z kolegą na studia do Budapesztu, rozrabiał jak wszyscy, ale polski rząd uratował studentów przed mongolskimi hordami. Wylądowali (dosłownie, bo wywieziono ich z Budapesztu polskim samolotem) na elektronice we Wrocławiu i przyjaciel zrobił karierę naukową w Politechnice Wrocławskiej. Porządni Polacy nie pchali się na studia do Budapesztu z powodu trudnego języka, więc dla Ślązaków było to wyjście awaryjne. Ponadto Węgry były wtedy w elektronice o mile przed Polską. Było przynajmniej dwóch kolegów po czystce na studiach w Budapeszcie i ten drugi opowiedział mi, co przeżyli, jak się wydostali i to, że mój przyjaciel robi karierę naukową w Politechnice Wrocławskiej. Niestety nie wspomniał, że już się nie nazywa Fryderyk Eckfeld.

Szanuję "śrubki i kable" (TM i TE), ale nie była ich znajomość niezbędna dla tych, którzy chcieli być lekarzami, prawnikami czy politykami. Tam mogli być groźnymi konkurentami dla nowych władców Śląska, więc postawiono barierę.

Trzeba zresztą przyznać, że naród śląski, nieufny wobec wszelkich okupantów, raczej nie radził swoim dzieciom chwytać się zbyt górnolotnych kierunków kształcenia. Woleli szkoły zawodowe od ogólniaka. Tym bardziej chamska była ta czystka etniczna w tej grupie, która być może, miała wyższe aspiracje.

Minęły lata i ja nawiązałem ścisłą współpracę z chemikami Politechniki Wrocławskiej, bo zajmowaliśmy się badaniem plazm, oni pod kątem zjawisk chemicznych i zastosowań plazmy, my głównie jej diagnostyką, czyli pomiarem parametrów plazmy. Będąc na spotkaniach we Wrocławiu szukałem mojego przyjaciela, ale nikt nie znał Fryderyka Eckfelda. Znów minęły lata i spotykam innego kolegę, też relegowanego "bez trybu", jak powiedziałby prezes i ten mi wyjaśnił, że miałem pytać o Piotra Ciołka, wtedy spotkałbym przyjaciela. Nie współpracowaliśmy już z chemikiem, który wylądował w Orleanie jako profesor chemii i do dziś nie mam kontaktu z praktycznie jedynym przyjacielem z okresu liceum.

Do dziś nikt nie jest w stanie mi wytłumaczyć, jaka była podstawa prawna tej afery. Może Pan Redaktor się dowie i mnie uświadomi? Może to była wdzięczność “Mateczki” za przelaną krew ojców i dziadków w powstaniach śląskich? Korfanty się takowej doczekał!