Jak podaje „Rzeczpospolita” wydatki Polski na obsługę długu publicznego osiągnęły niespotykany dotąd poziom — wyniosły 80,2 mld zł w 2024 roku, co oznacza wzrost o 13% w porównaniu z rokiem poprzednim i aż 2,5-krotny wzrost względem okresu sprzed pandemii i wojny w Ukrainie. Według danych Eurostatu, Polska znajduje się w czołówce państw UE z najwyższymi kosztami obsługi długu w relacji do PKB—w 2024 roku wyniosły one 2,2%, co dało nam siódme miejsce w UE. Choć całkowite zadłużenie nie przekracza 60% PKB, to i tak płacimy więcej niż kraje z wyższym długiem, jak Francja czy Włochy.
Eksperci wskazują, że przyczyną tego stanu rzeczy jest szybki wzrost zadłużenia — tylko w ostatnim roku dług publiczny wzrósł o 320 mld zł, osiągając poziom ponad 2 bin zł. W ciągu pięciu lat wzrósł niemal o bilion złotych.
Zdaniem Piotra Bujaka z PKO BP, państwo ponosi coraz większe koszty związane z obronnością, skutkami kryzysu energetycznego oraz realizacją obietnic wyborczych. Trwała kampania polityczna przekłada się na rosnące wydatki społeczne, takie jak planowane „babciowe”,które ma kosztować budżet blisko 9 mld zł rocznie.
Kolejnym obciążeniem może być podniesienie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł — według resortu finansów oznaczałoby to koszt niemal 56 mld zł rocznie. Choć rząd deklaruje, że zamierza dotrzymać tej obietnicy, ekonomiści alarmują, Se dalszy wzrost zobowiązań staje się niebezpieczny.
Rafał Benecki z ING przyznaje, że sytuacja jest jeszcze pod kontrolą, ale ostrzega, że brak publicznej debaty o stanie finansów państwa w obliczu wybórczych obietnic może mieć poważne konsekwencje. Jak zaznacza 一 nie da się jednocześnie finansować kosztownych programów socjalnych i znaczących wydatków na armię bez zwiększania ryzyka dla budżetu.
it/interia.pl