Minęo prawie 80 lat od zakończenia wojny a wzajemne relacje pomiędzy Polakami i Ślązakami nadal dalekie są od poprawnych i nie napawają optymizmem. Politycy i media od początku tłumaczyły, że Ślązacy są polskimi braćmi, którzy po długich latach "niewoli", trochę zniemczeni, wrócili do "macierzy" i teraz powinniśmy okazać im miłość i szacunek, „przytulić ich do naszego polskiego serca.”
Wyrazy miłości do Ślązaków, którzy mieszkali z dziada pradziada na własnym kawałku ziemi, którą uważali za swój Heimat, w większości przypadków, nie należały do braterskich, czy dobrosąsiedzkich.
Przybysze z różnych stron - z Polski centralnej, kresów, z zagranicy - często traktowali Ślązaków jak zło konieczne, obywateli drugiej kategorii. Poniżano ich, wyzyskiwano, okradano, bito a nawet mordowano. Tak przejawiała się miłość braterska do Ślązaków w wersji socjalistycznej. Od tamtych czasów, mimo upływu lat, wzajemne relacje nadal dalekie są od ciepłych i serdecznych.
Pozwolę sobie podać kilka przykładów tego, co się tu działo i nadal dzieje. Ocenę faktów pozostawiam czytelnikom.
W "Kalendarzu Śląska Opolskiego" na rok 1949, wydanym przez Wydawnictwo św. Krzyża, w którym słowo wstępne napisał Ks. Kardynał August Hlond jest opowieść o sąsiedzkich relacjach pomiędzy śląską rodziną a przyjezdnymi zza Buga. "Działo się to w 1945 r.... Wójcik ojciec (przybysz zza Buga - wyj. red.) zakazał swoim nawiązywać z tutejszymi jakichkolwiek stosunków sąsiedzkich. Było to trudne choćby z tego powodu, że obie zagrody obsługiwała jedna studnia znajdująca się na otrzymanym od państwa gruncie Wójcików. Od Fojcików (sąsiedzi) dochodziło się do niej przez furtkę w płocie
Zaraz pierwszego dnia przyszła ich o tym zawiadomić starsza Fojcikówna, Marta, i poprosić zarazem o dalsze korzystanie"
Razem z Wójcikami na ziemię opolską przybyła zaprzyjaźniona z nimi inna polska rodzina zza Buga. Obydwie familie myślały, aby dla młodych z obydwu rodzin zdobyć kawałek poniemieckiej ziemi. Wspólnie doszli do wniosku, że najbardziej odpowiednie byłoby gospodarstwo po Fojcikach.
"Wójcik w nocy zabił poprzecznymi deskami furtkę w płocie. Tym samym pokazał Fojcikom, że odmawia im prawa korzystania ze studni, i że nie życzy sobie z "Niemcami" żadnego zbliżenia... Marta, wybrawszy się z wiadrami po wodę, zastała furtkę zabitą. Dziewczyna odeszła z płaczem. Agnieszka Fojcikowa poszła po radę i pomoc do księdza farorza", który powiedział, że jemu trudno rozstrzygać tę sprawę, ponieważ też jest miejscowym, których tamci nie słuchają, ale powiadomi administratora kościelnego (wówczas ks. Kominka, wyj. red) by przysłał księdza polskiego na rozmowy.
Trudno dziwić się „miejscowemu” kapłanowi, że nie podjął się roli mediatora. Wielu księży w tym czasie było zmuszonych do opuszczenia swoich parafii.
Ks. Parafii św. Bartłomieja w Gliwicach Max Czerwensky pisze: "Pod koniec listopada 1945 r. otrzymałem od apostolskiego administratora dr Kominka z Opola pismo, w którym wezwano mnie, abym niezwłocznie opuścił teren Opolskiej Administracji Apostolskiej. Dla mnie było to wypędzenie dokonane przez reprezentanta kościoła. Udałem się do Opola, gdzie zostałem natychmiast dopuszczony do administratora. Po przywitaniu położyłam otrzymane pismo na biurku i wyjaśniłem, że jako ksiądz nie zrobiłem niczego złego...W kościele nauczyliśmy dzieci pieśni kościelnych w języku polskim. Czy wobec tego jest to wasze ostatnie słowo i muszę teren Administratury opuścić. Na to Administrator Kominek: Tak, to jest moje ostatnie zdanie. Opuściłem jego biuro z polskim pozdrowieniem: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus".
"Za nim jednak zjawił się we wsi ów ksiądz, Antoni Wójcik czynił zabiegi zarówno u sołtysa, jak i w PURze, by przyspieszyć wysiedlenie Fojcików. Jednocześnie starał się on o przyznanie zagrody dla swego syna Jędrka." Pragnął, aby jego syn poślubił Hankę, rodaczkę- kresowiankę. Jędrkowi jednak plany ojca nie bardzo się podobały "tym bardziej, że jej rodzice i rodzeństwo, po otrzymaniu przydziału poniemieckiego od PURu, nie kwapili się zakasać rękawów do gospodarskiej pracy, lecz zasmakowali w łatwym zarobku, jaki dawał im pędzenie bimbru."
Wiele podobnych historii Ślązacy znali nie tylko z literatury, ale przede wszystkim z autopsji. Do Żyrowy, mojej rodzinnej wioski, przyjechały wozem balonowym (z gumowymi kołami- wyj. red.) dwie polskie rodziny. Zamieszkały w jednym z bogatszych gospodarstw. Właściciele uciekli przed nimi i tułali się po krewnych i znajomych.
Nowi mieszkańcy, mimo że w kuchni był piec kaflowy do gotowania i ogrzewania pomieszczenia, powyrywali deski podłogowe, bo w kuchni być musi klepisko, tak jak na Kresach. Powyrywano sztachety z płotów by razem z deskami podłogowymi palić ognisko na środku kuchni. Po kilku tygodniach ściany pomieszkania były czarne jak komin. Po jakimś czasie przybyszom nie bardzo podobało się w tym brudnym od sadzy domu, więc załadowali wszystko, co posiadali na swój wóz z gumowymi kołami i pojechali dalej
Mieszkańcy wioski dziwili się, że w sadzie leżącym tuż przy szkole wisiały na drzewach pozwijane gazety. Któregoś dnia z ciekawości otworzono kilka i wtedy okazało się, że nauczyciel mieszkający w szkole, w mieszkaniu służbowym, załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne w gazetę, zwijał ją i wyrzucał przez okno. Zaskoczenie było ogromne, bo powszechnie wiadomym było, że mieszkanie służbowe posiadało toaletę, jak na ówczesne czasy nowoczesną, bo wyposażoną w spłuczkę uruchamianą za pomocą łańcuszka. Nowy lokator używał jej jednak...do mycia garnków, talerzy i sztućców.
We wsi przed wojną były dwie rzeźnie, dwa sklepy spożywcze, piekarnia, sklep z rowerami, dwie kuźnie, wiatrak w którym cala wieś mieliła zboże, Urząd Stanu Cywilnego, poczta, urząd gminny, połączenie autobusowe. Kiedy Polska przyszła na Śląsk w 1945 r, został tylko jeden sklep spożywczy. Zaopatrzenie w nim było bardzo słabe. Masło dowożono rzadko a po margarynę stało się godzinami. Rzeźnię otwierano dwa razy w tygodniu. Kolejki zbierały się już dzień wcześniej o 10 wieczorem, by przy odrobinie szczęścia kupić jakiś kawałek mięsa. Po dwóch godzinach rzeźnię zamykano, bo wszystko było sprzedane.
Nowe czasy przyniosły ze sobą gospodarkę rabunkową, niszczenie mienia prywatnego i niechęć nowej władzy do miejscowych, którym udało się uniknąć wysiedlenia i pozostali na ziemi swoich ojców. Przybysze okazywali im jawną pogardę.
We wspomnianym wcześniej kalendarzu znajdujemy również relację z rozpoczęcia roku szkolnego: "Starannie przez matki przygotowane ubrania dzieci miejscowych, odbijało się dość wyraźnie ubranie dzieci rodzin, które do wsi napłynęły ze wschodniej lub środkowej części kraju... Zachowanie się dzieci nowych mieszkańców wsi cechowała pewna władczość, wyższość czy coś takiego. Gdy miejscowe dzieci nawoływały się i rozmawiały raczej nieśmiało, czekając na to, co się miało dziać, tamte zachowywały się głośno i jakoś zwycięsko. Odnosiło się wrażenie, że całą szkołę, ba, całą wieś, może i cały świat posiadły, a w każdym razie zdobycie całego świata nie stanowiło by dla nich niczego niemożliwego".
W tamtych czasach dzieci w młodszym wieku szkolnym nie mogły czerpać wzorców z mediów, internetu, bo nie było telewizji i komputerów. Skąd zatem wzięło się w nich tyle buty, poczucia wyższości, pogardy dla innych? Chyba przejęli zapatrywania rodziców! Miejscowi, używający języka śląskiego byli poniżani nie tylko w wiejskich szkołach. Nawet w urzędach w mieście traktowani byli jako obywatele drugiej kategorii i mieli kłopoty z załatwieniem najprostszych spraw słysząc od urzędników, że najpierw powinni nauczyć się rozmawiać po polsku.
Wydawałoby się, że po siedemdziesięciu latach te różnice kulturowe i językowe zatarły się, bo przyjezdni zadomowili się na śląskiej ziemi, kolejne pokolenia rodzą się tutaj i umierają a Ślązacy nauczyli się poprawnej polszczyzny. Dlaczego zatem nadal traktowani są pogardliwie. Rozmawiałem z 17 letnim mieszkańcem mojej wioski, który uczy się w szkole w Opolu. Młody chłopak niejednokrotnie spotkał się z określeniem „a.. Ślązak”, po którym następowało pogardliwe machnięcie ręką.
Czemu się tu jednak dziwić, skoro prezes PiS stwierdził, że Ślązacy to zakapturzona opcja niemiecka. Przykład idzie z góry. Szef PiS na województwo opolskie p. Kłosowski o jednym z najlepszych burmistrzów w Polsce p. Dieterze Przewdzink powiedział: „On powinien zdejmować czapkę przed każdym Polakiem i mu się głęboko kłaniać, a najlepiej wyjechać do Niemiec". Politykowi tej rangi nie wypada nawet tak myśleć! Przewdzink był dziesiątki lat burmistrzem Zdzieszowic wybieranym przez mieszkańców gminy, którzy właśnie jego obdarzyli zaufaniem, bo nie chcieli żadnego partacza, ale dobrego gospodarza. Otrzymał wiele różnego rodzaju odznaczeń i wyróżnień rangi państwowej.
Dieter Przewdzink został bestialsko zamordowany, podcięto mu gardło. Na forach NTO, miejscowej gazety, ukazały się różne komentarze, w większości takie, których powinni się wstydzić wszyscy chrześcijanie i Polacy. NTO musiało zamknąć forum i dostęp do tych komentarzy, gdyż pełne były wulgarnych określeń znieważających pamięć zamordowanego.
SILESIA również zamieściła artykuły o Przewdzingu. My także otrzymaliśmy setki komentarzy. Jedni ubolewali nad Jego śmiercią, ale znaczna większość bezcześciła pamięć człowieka, którego nawet nie znali osobiście, o którym dowiedzieli się z artykułów prasowych po jego śmierci. Określenia „szwab, Niemiec, Ślązak.. powinien smażyć się w piekle” należały do dość łagodnych. Ktoś posunął się nawet do stwierdzenia, że szkoda, że go nie zabito wcześniej, bo mu się to należało... Podobno Polacy uważają, że o zmarłych nie należy mówić źle.
Na łamach naszej internetowej gazety SILESIA pod wieloma artykułami na temat Śląska czytelnicy również zamieszczają komentarze. Niektóre wypowiedzi pełne są obraźliwych epitetów, wulgaryzmów i przejawów niechęci kierowanych pod adresem Ślązaków. Redakcja usuwa je, ponieważ jesteśmy zdania, że nie wolno nikomu ubliżać, złorzeczyć i poniżać. Nie chcę tu przytaczać tych komentarzy, bo zbyt wiele w nich słów „na k, ch..” Bolą mnie jednak określenia typu: „Dobry Ślązak to martwy Ślązak”... „Im mniej Ślązaków tym Polska byłaby doskonalsza”, „Zasrane śląskie psy”, „SLązak to cham i wróg Polaka”.
Osobnym tematem jest powojenne złodziejstwo na Śląsku, nazywane szabrownictwem. Podam kilka przykładów: zaczerpniętych z literatury przedmiotu:
- Kracher napisała: „Są w Bundesrepublice i na Opolszczyźnie ludzie, którzy milkną, kiedy ktoś mówi dobrze o Polakach, którzy przyszli tu w 1945 roku”. Oni pamiętają jeszcze jak pod lufami ludowego wojska polskiego, milicji, bezpieki, złodziei i zwykłych szabrowników musieli uciekać ze swego mieszkania, domu i ogrodu.
Piotr Madajczyk pisze: „W wielu wypadkach udział w akcji wysiedlania był pretekstem dla zemsty...gwałty i grabieże...zazwyczaj kilkakrotnie podczas transportu, zarówno z powodu niskiego poziomu moralnego oraz daleko posuniętej korupcji i demoralizacji ludzi tworzących milicję, jak i pewnej sankcji, władz dla tych działań. ..Jak często zabijano ludzi za to, że byli właścicielami majątków, bez względu na to, co robili przed r. 1945?”
Recenzent książki E. Paukszty podał: „Szakale byli pierwszymi przedstawicielami Polski, z jakimi zetknęli się, padając ich ofiarą, autochtoni. Zetknięcie to miało skutki jak najgorsze. Ograbieni przez bandę rabusiów i podpalaczy, tubylcy stali się wobec repatriantów zamknięci i nieufni, narażając się jeszcze bardziej na przezwisko „szwabów”.
Miesięcznik „Odra” drukuje list z powiatu prudnickiego, w którym czytamy: „W pobliskiej wiosce milicjant zabił członka Związku Polaków w Niemczech, wymyślając mu od germanów i hitlerowców, a gdy bity oburzony przedłożył zaświadczenie z pieczątką i podpisem wicewojewody Bożka... komendant milicji oświadczył: takim świstkiem możesz sobie d... wytrzeć!”
W sprawozdaniu starosty z Koźla czytamy: „Odwrotną i bardzo przykrą stronę przeprowadzonej akcji była grabież mieszkań opróżnionych. Mieszkania były nie zawsze dostatecznie zabezpieczone. Wprawdzie urzędnicy Zarządu Miejskiego zamykali mieszkania na klucze i nalepiali kartki zabezpieczające na rzecz Zarządu Miejskiego, przeprowadzone to jednak było niedokładnie i wiele mieszkań ograbiono.
Niezależnie od powyższego niezdyscyplinowane jednostki M.O. i U.B. nie zwracając na kartki zabezpieczającej uwagi zrywali je przemocą wdarłszy się do mieszkań, pod pozorem rewizji, rabowali pościel i bieliznę nie mówiąc o cenniejszych przedmiotach jak zegarki, kosztowności.
Niezależnie od powyższego przedmioty skonfiskowane przy rewizji miały być przesłane do magistratu i po spisaniu rozdzielone przez Opiekę Społeczną, tymczasem wózek ręczny naładowany wartościowymi przedmiotami jak: zegarki, wódki gatunkowe, likiery, mydła, cygary, wędliny, itp. zabrano do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publ. Zupełnie bezprawnie, ponieważ U.B. wezwany był tylko przy usuwaniu niemców i nie miał prawa zabrać jakichkolwiek przedmiotów.
W ślad i za przykładem członków Milicji Obywatelskiej i inne jednostki spośród pracowników urzędów w Koźlu rabowały mieszkania opuszczone.
Wystawione na moje żądanie posterunki w rożnych częściach miasta nie wiele pomogły, gdyż i rodziny repatriantów mieszkające w barakach na stacji również wzięły udział w grabieży”.
W innym sprawozdaniu czytamy o wysiedleniu w Bytomiu: „Po dwu dniach akcja została przerwana, ponieważ miejscowe Władze Administracyjne do akcji zupełnie przygotowane nie były, nie potrafiły zupełnie opanować sytuacji, rozpanoszyły się na szeroką skalę grabież i szabrownictwo odnośnie mieszkań poniemieckich, a niekiedy nawet mieszkań zajmowanych przez repatriantów. Jak mnie poinformował prezydent miasta ob. mgr Mietkiewicz jednostka wojskowa Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie umiała nie tylko ukrócić grabieży, ale sami żołnierze brali czynny udział w grabieżach. Jak się zdołałem później sam zorientować opinia publiczna była tego samego zdania o żołnierzach Korpusu Bezpieczeństwa. W dniu naszego przybycia do Bytomia jednostka Korpusu Bezpieczeństwa opuściła Bytom udając się do Katowic."
Na temat sytuacji na ulicy Domstraße (teraźniejsza Katedralna) we Wrocławiu, gdzie znajdowała się katolicka Kuria i katedra spisano relację, którą tu przytoczę.
„6 lutego 1946 r. przed kaplicą św. Sebastiana przy kościele św. Marii milicjant zatrzymał 15-letnią dziewczynę Renatę B., która właśnie zamierzała wziąć udział w mszy dla młodzieży, pociągnął ją w ruiny znajdujących się tam domów, zgwałcił i zabrał jej ubranie.
10 lutego 1946 r. do domu organisty na Domstraße 8 około 2 godziny w nocy wpadła banda młodych ludzi, którzy zabrali organiście wszystkie ubrania, tak że nie mógł rano pójść do kościoła.
13 lutego napadnięto o 23.00 Kurię na Domstraße 9, gdzie przebywał profesor prałat dr S. Musiał usiąść na podłodze, a jeden z napastników z bronią pilnował go. Kiedy prałat tylko się poruszył, był natychmiast bity szpicrutą tak mocno, że w następnych dniach nie mógł prowadzić żadnych odczytów. Pozostali szabrownicy wynieśli wszystko z mieszkania, ładując to na stojący na drodze samochód. Przy okazji zgwałcona została 60-letnia małżonka doktora V., którego profesor przyjął do swego mieszkania w styczniu tego roku, kiedy to lekarz został wypędzony z własnego mieszkania.
15 lutego napadnięto na dalszą część Kurii na Domstraße 7, gdzie mieszkał prałat dr Newger. Mimo, iż wszystkie okna i drzwi były zabarykadowane, szabrownicy weszli do budynku przez okno od strony podwórza. Newgera pilnował jeden z szabrowników, który przy najmniejszym ruchu bił go po twarzy. Wyniesiono wszystko, co mogło się przydać, a dodatkowo zgwałcono żonę studenta teologii, który tu od niedawna mieszkał.
16 lutego około 22.00 przed kościołem św. Krzyża zebrało się około 30 osób, które wdarły się do domu parafialnego i wyniosły wszystko, co tylko miało jakąś wartość.
24 lutego napadnięto dom Caritasu na ulicy Kapitelweg 4. Osobnicy ci ubrani byli w mundury polskie i rosyjskie, wszyscy mówili po polsku. Zabrano ostatnie resztki jakie znajdowały się w Caritasie, a siostry tam pracujące musiały uciekać, gdyż chciano je zgwałcić. To co tu napisałem, mogę w każdej chwili potwierdzić”.
Pan Andrzej Jochelson pisze: „Szaber jest zresztą istną plagą Wrocławia. Ruiny miasta, wypalone do cna i często ponownie padające ofiarą ognia, świecą wprawdzie pustką, ale cudem ocalałe wśród nich domy pełne są, niczym mrowisko mrówek, szabrowników. Szabruje się tu wszystko, nieraz zaraz potem porzucając zawłaszczone towary. Śliczna, XVIII-wieczna, ołowiana lampa kościelna trzy doby leżała na chodniku. Widocznie okazała się za ciężka...Mam w ręku ciekawy dokument czasu: urzędowe zezwolenie na „szaber” książek dla biblioteki”.
2 lipca 1945 r. rano o 8.00 rozpoczęto wysiedlanie mieszkańców Koźla. Zebrano 243 osoby w wieku 10-80 lat i poprowadzono ulicami miasta, w kierunku Głogówka. Kto po drodze z braku siły zwalniał, był bity kolbami. Jedna ze starszych pań przewróciła się do rowu i tam została. Nikt się nią nie zainteresował. Później doszła do grupy wiadomość, że zmarła w tym miejscu. 72-letni mężczyzna upadł, ponieważ tempo było dla niego zbyt szybkie. Został uderzony kolbą, co było powodem śmierci. Mały, dziesięcioletni chłopak - Erwin Michalik po uderzeniu kolbą zemdlał. Uczestnicy marszu zabrali go na ręce i nieśli. Kiedy oprzytomniał, musiał maszerować z grupą dalej. Noc spędzono w zamkniętej szkole. W chwili obecnej mieszka w Bawarii.
Następnego dnia poszli dalej, aż do Prudnika, gdzie załadowano ich do towarowego wagonu kolejowego. Czekano cały dzień, nim dopięto ich wagony do pociągu towarowego jadącego przez Kamieniec Ząbkowicki do Kłodzka, gdzie pozostałe 241 osoby przenocowały, by rano jechać dalej. Pociąg dojechał do Freiwalden, gdzie zawrócił i przywiózł całą grupę do Niemodlina. Tam już nikt się nimi nie interesował.
„Według relacji, przesiedlenia odbywały się często niezgodnie z przepisami powodując śmierć licznych przesiedlanych. Niekiedy nie przestrzegano terminu zawiadomienia o przesiedleniu, nie zezwalano na zabranie zgodnie z przepisami rzeczy osobistych. Przemarsze i noclegi w końcu stycznia w pozbawionych okien budynkach oznaczały śmierć dla słabszych. Liczba osób w transportach przekraczała znacznie dopuszczalną według instrukcji...W końcu stycznia 1946 r. wyruszył transport z powiatu nyskiego, który po dwóch dniach dotarł do Lipinek na granicy, gdzie stał ponad tydzień, a następnie skierowany został w drogę powrotną do Nysy. Znajdujący się w transporcie musieli żywić się własnymi zapasami, o ile je mieli. Inni żebrali po okolicznych wsiach. Przydzieleni do ochrony, wielokrotnie rabowali transport. Nie przeżyło tej zimowej podróży od 130-200 osób. W lutym przesiedlani z powiatu nyskiego po spędzeniu 3 dni w wagonach i 3 tygodni w obozie zbiorczym odesłani zostali do swoich wsi”.
Katowicki biskup Adamski napisał do ministra W. Kiernika: „Chodzi...o metody wysiedlania, które w wielu wypadkach, jak sam się przekonałem, są straszliwe i kompromitujące Polskę i władze polskie wobec zagranicy”. A Ochab powiedział w późniejszych latach na ten temat: „Myśmy zdawali sobie sprawę, że będziemy musieli sąsiadować z tymi Niemcami...Czy można było znaleźć lepsze rozwiązanie? Może tak. Gdybyśmy byli mocniejsi, mieli lepiej zorganizowany aparat państwowy”.
W Archiwach Akt Nowych znajduje się protokół powizytacyjny powiatu niemodlińskiego, w którym czytamy między innymi, że milicja często przebrana za Rosjan gwałci i rabuje, „W całym powiecie panuje straszne bezprawie. Ludzie stracili już poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Żadna zbrodnia nie jest w stanie wywołać zdziwienia. Milicja, a częściowo i Bezpieka gwałcą i grabią ludność. Dochodzi do tego, że ludzie uciekają widząc milicjanta”.
Jak widać ci polscy bracia musieli dużo wycierpieć a mimo to ciągle traktuje się ich jak zło konieczne.
Zofia Kossak-Szczucka powiedziała w 1932 r. „Cenimy Twój prawy charakter ludu śląski i Twoje zalety znamy. Ślązaka cechuje przede wszystkim rzeczowość istotna, nie dająca się ponieść nierealnym marzeniom. Idealizm w czynach, nigdy w słowach. Słowa są twarde, szorstkie i treściwe. Oszczędność i pracowitość, o jakiej w innych dzielnicach Polski nie ma się pojęcia. Wytrwałość. Wytrwałość jest może cechą najbardziej charakterystyczną w psychice śląskiej. Głęboka, szczera religijność. Jako zaś proste uzupełnienie tych zalet, silne życie rodzinne, przywiązanie do starego obyczaju. Brak Ślązakom gładkości, wdzięku, umiejętnego prześlizgiwania się po powierzchni życia, ale nie temi zaletami buduje się państwa, jeno tamtą twardzizną, w której czyny dźwięczą lepiej od słów."
W języku polskim brak odpowiednika słowa Heimat. W tłumaczeniach zastępuje się je wyrazem ojczyzna. Dla Ślązaków jest to rodzinny kraj, strony rodzinne, miejsce urodzenia, bliskie sercu – „mała ojczyzna”. To ostatnie określenie, coraz częściej używane w literaturze i mediach najbardziej oddaje ładunek emocjonalny zawierający się w słowie Heimat.
Kracher N., Dlaczego „Heim ins reich”?, „Trybuna Opolska”, nr 273 z 25 listopada 1989 r.
Madajczyk P., O wysiedleniach inaczej, „Tygodnik Powszechny”, 21.10.1990
Golba K., O jednych i o drugich, „Gość Niedzielny” z 1948 r.
„Odra” nr 7 z 1945 r.
zachowano oryginalną pisownię
Sprawozdanie starosty w Koźlu z akcji wysiedlania Niemców z 6 lipca 1945 r.
Kaps J. ks. dr, Die Tragödie Schlesiens 1945/1946, Wyd. „Christ Unterwegs” München 1955 s.308-309
Jochelson A., Kronika Semipałatyńsk-Wrocław, Tow. Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej 1997 r. s.204
pismo bpa Adamskiego z 27 lipca 1945 r.
Archiwum Akt Nowych, sprawozdanie z 14-18 lutego 1945
KOMENTARZ/KOMMENTARE
#9 Tadek 2015-11-23 21:45
Szanowni Redaktorzy! Ja Slązaków lubię i powarzam. Proszę nie generalizować. Ukłony Michał Mierzejewski
Redajcja:Szanow ny Panie Profesorze! Chwala Panu. Mysmy pisali o wiekszosci, ktora ma do Slazakow rozne i dziwne podejscie, chociazby Jaroslaw Kaczynski. A na codzien tez jest roznie, Polacy uwazaja sie za cos lepszego i daja to na codzien do zrozumienia. Niech Pan porozmawia ze Slazakami, chociaz bedzie Pan mial pewne trudnosci, bo przed obcymi nie lubia sie oni wypowiadac.
Zitieren
#8 Tadek 2015-11-22 17:43
Panie Zenku! GrATULUJE Pisze Pan historie od nowa. W takim razie gdzie ja mkieszkalem. W Niemczech, Chinach cvzy w Polsce. Mowilismy po polsku, mielismy wlasny polski rzad, ktiory nas zamykal kiedy pzez przypadek wyszlo, ze jestesmy Niemcami, ktorzy nie mogli byc w Polsce.Niech Pan przymnie do wiadomosci, ze w Polsce zyli Polacy a nie Eskimosi.
Zitieren
#7 Kujon Józef 2015-11-12 10:05
Szanowny Panie dr Pollok! U źródła stosunku sporej ilości Polaków do Ślązaków tkwi żenująca niewiedza tych pierwszych o historii Polski, celowo zresztą przekłamywaną przez kolejne powojenne rządy naszego kraju. Polacy muszą przyjąć do wiadomości, że polski król Kazimierz Wielki w dniu 27 sierpnia 1335 roku w Trenczynie SPRZEDAŁ z dopiskiem NA WIECZNE CZASY Śląsk Państwu Morawskiemu podpisując się pod dokumentem zachowanym w muzeum w Pradze i wstydliwie ukrytym w Warszawie ; Casimirus Magnus Rex. Obywatele Polski muszą przyjąć do wiadomości, że SPRZEDANY niecnie Śląsk ponad 600 lat był własnością Czech, Słowacji, częściowo Węgier,Habsburg ów, Prus i Niemiec. Tak więc fakt iż Ślązacy ZACHOWALI polski język, co prawda w formie naszpikowanej niektórymi określeniami swoich "właścicieli" zasługuje na najwyższe uznanie, a nie na kpiny tych mieszkańców Polski, którzy znaleźli się pod ZABORAMI wskutek bałaganu panującego w ówczesnej Rzeczypospolite j ( liberum veto, elekcje etc) i od swoich zaborców przejęli znakomitą część wad i obyczajów, których nie wiedzieć dlaczego do dzisiaj się NIE WSTYDZĄ - a powinni!
Zitieren
#6 zenek 2015-11-12 09:06
To nie Polacy w `46 rządzili w Polsce. Przypomnijcie sobie co sowieci robili z kobietami w Berlinie i przez wiele wiele lat. Przypomne zę dopiero 22 lata temu wycofano ich wojska z terenu krau i można było złapać oddech. To sowiecka propaganda szczuła na ślazaków ludność.
Nie było żadnych animozji które dorastają do opisywanych w artykule rangi. Turcy tez mieszkaja w PL i jakoś nikt ich nie piętnuje, a żyja już kilkaset lat i ramie w ramie walczyli za ich ojczyznę. Wszędzie znajdą się świnie i dwulicowcy.
Zitieren
#5 Jurek 2015-11-08 21:27
Panie Kowalski, moze miec Pan racje, ale nie zapomnijmy ze Polacy podstepnie otrzyli przed wojna Slask. I Slazacy sie bronili, moze nie zawsze w porzadku. Ale teraz po tylu latach ponoc braterskiego zycia, sa ciagle delikatnie powiedziawszy "klopoty". Jak Ruscy mniejszosc polska nie bardzo dobrze traktuja, czy za tym Polacy musza postepowac tak samo. Ponoc sa bardziej kulturalni.
Zitieren
#4 Janek 2015-10-28 17:01
Moge tylko jedno powiedziec, ten artykul to 100% prawda. Moja zona jest Polka i co ja sie naslucham w domu i rodzinie na temat Slazakow to trudno opisac. Moja corka dorosla niew utrzymuje ze mna kontaktu bo jestem przekret i mam niemiewckie korzenie. Po wojnie politycy bardzo zle mowili o nas i to sie teraz msci
Zitieren
#3 Darek 2015-10-16 19:22
Mam nadzieję że przykłady z artykułu dotyczą przypadków a nie masowych zachowań. Wynikało to z historii i kretyńskiej propagandy tamtych czasów. Z kresów przesiedlani byli biedni ludzie a także wszelkiej maści hołota. Ja osobiście znam kilku Ślązaków (jeden używa wyłącznie Śląskiej mowy) i nie myślałem, że w dzisiejszych czasach są jeszcze jakieś Polsko Śląskie animozje. Pozdrawiam wszystkich Ślązaków.
Dariusz z Lublina
Zitieren
#2 Kowalski 2015-10-12 11:11
I czego to ma dowodzić? Moźna zebrać dowody jak to Slazacy źle zachowywali się względem Polaków bedąc w niemieckkm wojsku. I postawic tezę, że wszyscy Ślązacy to świnie. Bedzie to prawda? Pytanie retoryczne
Zitieren
#1 Golly 2015-10-12 08:59
Przeczytałem tekst kilka razy i gdyby nie forma blogu, mógłbym po każdym zdaniu lub akapicie podać konkretne przykłady tej "miłości" prawych dzieci Macierzy do Ślązaków w tzw. "okresie błędów i wypaczeń".
Epopeja zaczynała się w szkole, gdzie rano na przywitanie "prawdziwi" młodzi Polacy uderzali nas w czoła z okrzykiem "hajl hitler", a kończywszy na zbrodniach milicji np. na moim ojcu.
Nie dziwiła mnie później wypowiedź młodej Ślązaczki na zabawie "gdybym umiała, to zabiłabym każdego Polaka trepami", a była to córka byłego powstańca, który walczył o przyjście Mateczki - Polski na Śląsk Opolski.
Skwitowałbym to znanym porzekadłem: "Jaka Mateczka - takie przyjście".
silesia-schlesien.c
Ewald Stefan Pollok - Polacy nie lubią Ślązaków