Wydanie/Ausgabe 133/16.09.2024

Z okazji wizyty prezydenta Andrzeja Dudy na Śląsku, z racji ustanowienia potrzebnego nam jak świni siodło Narodowego Dnia Powstań Śląskich, pod pomnikiem w Katowicach sta­nęli przebierańcy. Przebrali się za polskich szlachciców z XVII wieku, w cokolwiek obce śląskiej historii i tradycji żupany, wyglądające zresztą jak uszyte z babcinego obrusa. Mieli też szable, kołpaki i zadowolone miny, nie mieli zaś nic wspólnego z powsta­niami śląskimi, nawet rozumianymi tak, jak sobie je wyobrażacie w Polsce.

U nas takiej szlachty nie było, tylko taka raczej, jak to mawiał pan Zagłoba, pludracka. W pludrach, z rapierami prostymi jak rożny, nie z szablami i w kontuszach.

 Wielu moich rodaków wyraziło więc swoje zdziwienie obecnością tych przebierańców, mnie to jednak nie zdziwili oni wcale, bo to przecież sama esencja polskiego myślenia o sześciu wiekach śląskiej historii, w ciągu których najistotniejszym wydarzeniem zdaje się być przejazd Sobieskiego, ewentualnie dwudniowy pobyt jakiegoś tam polskiego pisarzyny XIX-wiecznego w gliwickim hotelu, co nawet upamiętnia tablica na ścianie tegoż. 

Tak, wisi tablica, że taki a taki był i tu nocował, po czym pojechał da­lej. Oto dowód na odwieczną polskość Śląska. A przecież Goethe też u nas był. W Tarnowskich Górach, w 1790 roku, maszynę parową obejrzeć. Niezbyt mu się podobało. 

Goethe czy nie, to celowe prze­inaczanie śląskiej historii owocuje wieloma innymi koncepcjami, równie fałszywymi, co zabawnymi. Na przy­kład tak zwany Zamek Piastowski w Gliwicach: żadnego Piasta mury jego też nie widziały i do 1945 roku zwany był zgodnie z prawdą Zettritz Hof, czyli dwór Cetrycza, a zamkiem też nie jest, tylko integralną częścią miejskich fortyfikacji. 

Ale czy to prze­szkadza specjalistom od odwiecznej polskości Śląska? Nigdy nie pozwólmy, aby fakty przeszkodziły naszej pa­triotycznej arogancji! Z niej przecież wynika zasypanie naszej przestrzeni publicznej pomnikami ludzi, którzy z Górnym Śląskiem mieli tyle wspól­nego co ja z Bagdadem, tych wszyst­kich Mickiewiczów i całej reszty. A na przykład jaki by nie był, to jednak nasz śląski bidulek Korfanty stoi sobie na zastawionym autami placu Sejmu Ślą­skiego malutki i smutny, może dlatego, że ma ksywę „Parkingowy". Nie to co Piłsudski obok, Piłsudski, który Śląska nie rozumiał, nie lubił i nawet nie chciał, ten stoi wielki na koniu, z sza­blą w łapie, idiotyczny zupełnie, jakby chciał zaraz do Sejmu Śląskiego po schodach wjechać - co nawet pasuje, na pamiątkę zdradzonej i zniszczo­nej naszej przedwojennej autonomii - ä propos której to łajdak polonizator Grażyński też gdzieś sobie tam zresztą wisi, w formie tablicy pamiątkowej, oczywiście. 

A czy są gdzieś w Katowicach po­mniki ludzi, którzy Katowice zbudowali, ze wsi zabitej dechami zrobili duże, europejskie miasto? A skąd. Przecież to byli Niemcy! Panie Szczepanie, czy pan oszalał? Zamiast tych Niemców więc może by tak jeszcze jeden Piłsud­ski? Piłsudskiego nigdy dość. Jeden na każde miasto. Na każdą gminę. W Ka­towicach jest, w Gliwicach jest, niestety bez konia, więc może by przynajmniej mu Kasztankę dostawić obok, ale czy na przykład Mikołów posiada swój pomnik Piłsudskiego? Sam nie wiem, a boję się sprawdzić. 

Właśnie z takiego myślenia wyni­ka ustanowienie tego nieszczęsnego Narodowego Dnia Powstań Śląskich, kolejna desperacka próba przyszycia naszej tożsamości do polskiej narra­cji, bo też dla Polski historia Śląska tak naprawdę dopiero wtedy, sto lat temu, się właśnie zaczyna. W tym nieudolnie i grubymi nićmi uszytym patriotycznym fałszerstwie, jak dwie krople wody podobnym do rosyjskich rojeń o Ukrainie, Ślązacy sześć wieków spędzili w historycznej poczekalni, zaj­mując się przede wszystkim jęczeniem w niemieckich kajdanach i czekaniem na „powrót do macierzy”. 

Cóż z tego, że przez całe te sześćset lat nawet w najbardziej fantastycznych rojeniach nie pojawiał się pomysł Śląska w Polsce, od głębokiego średnio­wiecza aż do 1918 roku, nigdzie, nawet w polskojęzycznej prasie. Nikt na żadną macierz nie czekał, bo też nikt o  zdrowych zmysłach nie chciałby Ślą­ska w granicach tej udającej państwo anarchii, jaką była IRP, a potem już nie było na co czekać. 

Pojawia się ta myśl dopiero, kiedy Niemcy na moment stają się państwem upadłym, a wielu z tych Ślązaków, którzy w 1918 roku, przepuszczeni przez straszną jatkę Wielkiej Wojny, uznali, że autono­miczny Górny Śląsk w Polsce to lepszy pomysł niż pozostanie w granicach zniszczonych wojną Niemiec, potem głęboko tej pomyłki żałowało. Na przy­kład mój pradziadek, weteran Wielkiej Wojny i pierwszego powstania, który na kolejne już się nie pisał. 

Wiadomo jednak, że tu nie chodzi jakąkolwiek historyczną prawdę, tyl­ko o to, żeby polski historyk czy polityk nie czuł się zagrożony naszą innością. Usuwa się więc z powszechnej świa­domości sześćset lat naszej osobnej historii: z wojnami husyckimi, wojną trzydziestoletnią, wojnami śląskimi, śląskimi buntami chłopskimi, z indu­strializacją, i na oczyszczonej z tych nieistotnych - bo niepolskich - wyda­rzeń tablicv napisze się o królu Sobieskim. 

Wiadomo jednak, że tu nie chodzi o jakąkolwiek historyczną prawdę, tyl­ko o to, żeby polski historyk czy polityk nie czuł się zagrożony naszą innością. Usuwa się więc z powszechnej świa­domości sześćset lat naszej osobnej historii: z wojnami husyckimi, wojną trzydziestoletnią, wojnami śląskimi, śląskimi buntami chłopskimi, z indu­strializacją, i na oczyszczonej z tych nieistotnych - bo niepolskich - wyda­rzeń tablicy napisze się o królu Sobie­skim, co nie miał nic lepszego w drodze pod Wiedeń, tylko lipy sadzić, napisze się trochę banialuk o śląskich Piastach i o tym, że jakiś tam pisarzyna w Gliwi­cach nocował. 

Bo przecież niemożliwa jest w Polsce historia, w której nie ma dworków, zajazdów, mościpanów i husarzy, kosynierów, powstańców i wszystkiego tego, co nas ani obchodzi, ani dotyczy. 

Stąd i nasza śląska wojna domowa wepchnięta na siłę w polską tradycję powstańczą, z którą nic wspólnego nie miała, będąc w swoim autentycz­nym, miejscowym wymiarze zrywem o charakterze klasowym, a poza tym wojną hybrydową między polskimi a niemieckimi, jak byśmy dziś powie­dzieli, „zielonymi ludzikami”. 

Na naszą historię jako taką nie ma w polskiej pamięci miejsca. Śląsk może być opowiedziany tylko po polsku, bo gdy my opowiadamy się sami, to Polaków opanowuje bojaźń i drżenie, jakże to tak, nie chcieć być Polakiem...? Nie chcieć już dłużej antyszambrować w przedsionku polskości, do której dopuszczamy te śląskie gnomy warun­kowo, niech udowodnią, że są godni?

A oni nie chcą? Musiało się im coś po­mylić, głupie to i proste, to nie wiedzą, że tak naprawdę są Polakami, a przy­najmniej powinni chcieć być. I jeszcze sobie jakiś język wymyślają! 

Tutaj oczywiście narracja polska trochę się miota, bo raz, że każdy musi mówić „poprawną” polszczyzną, a dwa, że nasza „gwara”, należąc do polszczyzny, buduje jej bogactwo.

A czy Polska coś robi, żeby to bogactwo zachować? Bynajmniej. Polska na dba­łość o ten „dialekt języka polskiego”, którym rzekomo mówimy, nie wydaje ani złotówki, czekając, aż nasza mowa wymrze. Od cywilizowanego kraju można by oczekiwać większej dbałości o niematerialne dobro kultury, jakim jest język mniejszości etnicznej - no ale właśnie, od cywilizowanego. 

Po co więc komu Narodowy Dzień Powstań Śląskich?

Przede wszystkim jest to oczywiście okazja do przewalenia publicznych pieniędzy na akademie o znanym wszystkim wdzięku i powabie, na których jakiś nieszczęsny urzęd­nik urzędniczym językiem opowie kocopały o tym, że od wieków, że polszczyzna, że matki, pieśni, święta katolicka wiara, że powrót do ma­cierzy, że krew i ziemia, i tak dalej, wszyscy znają to smutne pierdolenie. Potem będą oklaski i jakiś inny nie­szczęśnik albo nieszczęśnica zaśpiewa za dobre pieniądze, za to fałszując, pseudopowstańczą piosenkę, oczywi­ście po polsku, znowu oklaski, potem zaproszony dygnitarz przetnie jakąś tam wstęgę i coś tam odsłoni, pomnik albo tablicę, której nachalna obecność ma powetować Polakom te sześć wieków nieobecności tutaj, a potem jeszcze wojewoda śląski, jak w każdym wywiadzie, zapewni, że Śląsk był, jest i pozostanie polski, co swoją drogą bardzo lubię, bo skoro tak zapewnia, to znaczy, że wątpliwości są. 

Nikt na żadną macierz nie czekał, bo też nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby. Nikogo to oczywiście nie obejdzie, bo nikomu to nie jest potrzebne. Nikomu. Mieszkający na Śląsku Polacy mają w dupie śląskie powstania, o co nie mam do nich pretensji, mnie też nie obchodzi powstanie styczniowe albo wielkopolskie. Ślązacy zaś mają w rzyci polską o tych powstaniach opowieść, której jesteśmy tylko przedmiotem, nigdy podmiotem. Nam polskie święta i opowiastki potrzebne nie są. Mamy swoją historię i sami sobie się opowiadamy. Nikogo to oczywiście nie obejdzie, bo nikomu to nie jest potrzebne. Nikomu. 

Nasza opowieść o nas samych jest żywa, energetyczna, mieni się wieloma barwami, jest też atrakcyjna i płodna, przyciągając do siebie i wy­dając co rok nowe owoce, zaś polska narracja o rzekomej odwiecznej polskości Śląska jest martwa i zmurszała, nie napędza nikogo, niczego już z siebie nie wydaje, a powabu ma tyle co wspomnienia o Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze i tyle też sensu będą miały obchody Narodowego Dnia Powstań Ślą­skich z przebierańcami w żupanach z okiennej zasłony.

 

Komentarze

0
Otto Flick
1 year ago
Kabaretowa rzeczywistość pokazała rację: pomniki powstańcze należy przenosić do vaterlandu, ponieważ właśnie tam stacjonują rydzykowskie dotychczas korfancioki, tu zostali ponoć jedynie pacyfiści. Jeszcze bardziej kabaretowy jest konflikt pomiędzy reichsdeutschami a volksdeutschami w naszym heimacie, którego przyczyną jest międzywojenna granica. Ci pierwsi to towarzystwo obdarzone łaskami RFN, czyli nie posortowane w systemie 1-4, ci drudzy to biedni azylanci z międzywojennej Polski, czy z Zaolzia. Jak do tego się ma hasło "ŚLONZOKI RAZYM" Dariusza Dyrdy? Bądźmy Grassami, bo każdy ma swoją przeszłość, też kabaretową.
Like Like Cytować