Z okazji wizyty prezydenta Andrzeja Dudy na Śląsku, z racji ustanowienia potrzebnego nam jak świni siodło Narodowego Dnia Powstań Śląskich, pod pomnikiem w Katowicach stanęli przebierańcy. Przebrali się za polskich szlachciców z XVII wieku, w cokolwiek obce śląskiej historii i tradycji żupany, wyglądające zresztą jak uszyte z babcinego obrusa. Mieli też szable, kołpaki i zadowolone miny, nie mieli zaś nic wspólnego z powstaniami śląskimi, nawet rozumianymi tak, jak sobie je wyobrażacie w Polsce.
U nas takiej szlachty nie było, tylko taka raczej, jak to mawiał pan Zagłoba, pludracka. W pludrach, z rapierami prostymi jak rożny, nie z szablami i w kontuszach.
Wielu moich rodaków wyraziło więc swoje zdziwienie obecnością tych przebierańców, mnie to jednak nie zdziwili oni wcale, bo to przecież sama esencja polskiego myślenia o sześciu wiekach śląskiej historii, w ciągu których najistotniejszym wydarzeniem zdaje się być przejazd Sobieskiego, ewentualnie dwudniowy pobyt jakiegoś tam polskiego pisarzyny XIX-wiecznego w gliwickim hotelu, co nawet upamiętnia tablica na ścianie tegoż.
Tak, wisi tablica, że taki a taki był i tu nocował, po czym pojechał dalej. Oto dowód na odwieczną polskość Śląska. A przecież Goethe też u nas był. W Tarnowskich Górach, w 1790 roku, maszynę parową obejrzeć. Niezbyt mu się podobało.
Goethe czy nie, to celowe przeinaczanie śląskiej historii owocuje wieloma innymi koncepcjami, równie fałszywymi, co zabawnymi. Na przykład tak zwany Zamek Piastowski w Gliwicach: żadnego Piasta mury jego też nie widziały i do 1945 roku zwany był zgodnie z prawdą Zettritz Hof, czyli dwór Cetrycza, a zamkiem też nie jest, tylko integralną częścią miejskich fortyfikacji.
Ale czy to przeszkadza specjalistom od odwiecznej polskości Śląska? Nigdy nie pozwólmy, aby fakty przeszkodziły naszej patriotycznej arogancji! Z niej przecież wynika zasypanie naszej przestrzeni publicznej pomnikami ludzi, którzy z Górnym Śląskiem mieli tyle wspólnego co ja z Bagdadem, tych wszystkich Mickiewiczów i całej reszty. A na przykład jaki by nie był, to jednak nasz śląski bidulek Korfanty stoi sobie na zastawionym autami placu Sejmu Śląskiego malutki i smutny, może dlatego, że ma ksywę „Parkingowy". Nie to co Piłsudski obok, Piłsudski, który Śląska nie rozumiał, nie lubił i nawet nie chciał, ten stoi wielki na koniu, z szablą w łapie, idiotyczny zupełnie, jakby chciał zaraz do Sejmu Śląskiego po schodach wjechać - co nawet pasuje, na pamiątkę zdradzonej i zniszczonej naszej przedwojennej autonomii - ä propos której to łajdak polonizator Grażyński też gdzieś sobie tam zresztą wisi, w formie tablicy pamiątkowej, oczywiście.
A czy są gdzieś w Katowicach pomniki ludzi, którzy Katowice zbudowali, ze wsi zabitej dechami zrobili duże, europejskie miasto? A skąd. Przecież to byli Niemcy! Panie Szczepanie, czy pan oszalał? Zamiast tych Niemców więc może by tak jeszcze jeden Piłsudski? Piłsudskiego nigdy dość. Jeden na każde miasto. Na każdą gminę. W Katowicach jest, w Gliwicach jest, niestety bez konia, więc może by przynajmniej mu Kasztankę dostawić obok, ale czy na przykład Mikołów posiada swój pomnik Piłsudskiego? Sam nie wiem, a boję się sprawdzić.
Właśnie z takiego myślenia wynika ustanowienie tego nieszczęsnego Narodowego Dnia Powstań Śląskich, kolejna desperacka próba przyszycia naszej tożsamości do polskiej narracji, bo też dla Polski historia Śląska tak naprawdę dopiero wtedy, sto lat temu, się właśnie zaczyna. W tym nieudolnie i grubymi nićmi uszytym patriotycznym fałszerstwie, jak dwie krople wody podobnym do rosyjskich rojeń o Ukrainie, Ślązacy sześć wieków spędzili w historycznej poczekalni, zajmując się przede wszystkim jęczeniem w niemieckich kajdanach i czekaniem na „powrót do macierzy”.
Cóż z tego, że przez całe te sześćset lat nawet w najbardziej fantastycznych rojeniach nie pojawiał się pomysł Śląska w Polsce, od głębokiego średniowiecza aż do 1918 roku, nigdzie, nawet w polskojęzycznej prasie. Nikt na żadną macierz nie czekał, bo też nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby Śląska w granicach tej udającej państwo anarchii, jaką była IRP, a potem już nie było na co czekać.
Pojawia się ta myśl dopiero, kiedy Niemcy na moment stają się państwem upadłym, a wielu z tych Ślązaków, którzy w 1918 roku, przepuszczeni przez straszną jatkę Wielkiej Wojny, uznali, że autonomiczny Górny Śląsk w Polsce to lepszy pomysł niż pozostanie w granicach zniszczonych wojną Niemiec, potem głęboko tej pomyłki żałowało. Na przykład mój pradziadek, weteran Wielkiej Wojny i pierwszego powstania, który na kolejne już się nie pisał.
Wiadomo jednak, że tu nie chodzi jakąkolwiek historyczną prawdę, tylko o to, żeby polski historyk czy polityk nie czuł się zagrożony naszą innością. Usuwa się więc z powszechnej świadomości sześćset lat naszej osobnej historii: z wojnami husyckimi, wojną trzydziestoletnią, wojnami śląskimi, śląskimi buntami chłopskimi, z industrializacją, i na oczyszczonej z tych nieistotnych - bo niepolskich - wydarzeń tablicv napisze się o królu Sobieskim.
Wiadomo jednak, że tu nie chodzi o jakąkolwiek historyczną prawdę, tylko o to, żeby polski historyk czy polityk nie czuł się zagrożony naszą innością. Usuwa się więc z powszechnej świadomości sześćset lat naszej osobnej historii: z wojnami husyckimi, wojną trzydziestoletnią, wojnami śląskimi, śląskimi buntami chłopskimi, z industrializacją, i na oczyszczonej z tych nieistotnych - bo niepolskich - wydarzeń tablicy napisze się o królu Sobieskim, co nie miał nic lepszego w drodze pod Wiedeń, tylko lipy sadzić, napisze się trochę banialuk o śląskich Piastach i o tym, że jakiś tam pisarzyna w Gliwicach nocował.
Bo przecież niemożliwa jest w Polsce historia, w której nie ma dworków, zajazdów, mościpanów i husarzy, kosynierów, powstańców i wszystkiego tego, co nas ani obchodzi, ani dotyczy.
Stąd i nasza śląska wojna domowa wepchnięta na siłę w polską tradycję powstańczą, z którą nic wspólnego nie miała, będąc w swoim autentycznym, miejscowym wymiarze zrywem o charakterze klasowym, a poza tym wojną hybrydową między polskimi a niemieckimi, jak byśmy dziś powiedzieli, „zielonymi ludzikami”.
Na naszą historię jako taką nie ma w polskiej pamięci miejsca. Śląsk może być opowiedziany tylko po polsku, bo gdy my opowiadamy się sami, to Polaków opanowuje bojaźń i drżenie, jakże to tak, nie chcieć być Polakiem...? Nie chcieć już dłużej antyszambrować w przedsionku polskości, do której dopuszczamy te śląskie gnomy warunkowo, niech udowodnią, że są godni?
A oni nie chcą? Musiało się im coś pomylić, głupie to i proste, to nie wiedzą, że tak naprawdę są Polakami, a przynajmniej powinni chcieć być. I jeszcze sobie jakiś język wymyślają!
Tutaj oczywiście narracja polska trochę się miota, bo raz, że każdy musi mówić „poprawną” polszczyzną, a dwa, że nasza „gwara”, należąc do polszczyzny, buduje jej bogactwo.
A czy Polska coś robi, żeby to bogactwo zachować? Bynajmniej. Polska na dbałość o ten „dialekt języka polskiego”, którym rzekomo mówimy, nie wydaje ani złotówki, czekając, aż nasza mowa wymrze. Od cywilizowanego kraju można by oczekiwać większej dbałości o niematerialne dobro kultury, jakim jest język mniejszości etnicznej - no ale właśnie, od cywilizowanego.
Po co więc komu Narodowy Dzień Powstań Śląskich?
Przede wszystkim jest to oczywiście okazja do przewalenia publicznych pieniędzy na akademie o znanym wszystkim wdzięku i powabie, na których jakiś nieszczęsny urzędnik urzędniczym językiem opowie kocopały o tym, że od wieków, że polszczyzna, że matki, pieśni, święta katolicka wiara, że powrót do macierzy, że krew i ziemia, i tak dalej, wszyscy znają to smutne pierdolenie. Potem będą oklaski i jakiś inny nieszczęśnik albo nieszczęśnica zaśpiewa za dobre pieniądze, za to fałszując, pseudopowstańczą piosenkę, oczywiście po polsku, znowu oklaski, potem zaproszony dygnitarz przetnie jakąś tam wstęgę i coś tam odsłoni, pomnik albo tablicę, której nachalna obecność ma powetować Polakom te sześć wieków nieobecności tutaj, a potem jeszcze wojewoda śląski, jak w każdym wywiadzie, zapewni, że Śląsk był, jest i pozostanie polski, co swoją drogą bardzo lubię, bo skoro tak zapewnia, to znaczy, że wątpliwości są.
Nikt na żadną macierz nie czekał, bo też nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby. Nikogo to oczywiście nie obejdzie, bo nikomu to nie jest potrzebne. Nikomu. Mieszkający na Śląsku Polacy mają w dupie śląskie powstania, o co nie mam do nich pretensji, mnie też nie obchodzi powstanie styczniowe albo wielkopolskie. Ślązacy zaś mają w rzyci polską o tych powstaniach opowieść, której jesteśmy tylko przedmiotem, nigdy podmiotem. Nam polskie święta i opowiastki potrzebne nie są. Mamy swoją historię i sami sobie się opowiadamy. Nikogo to oczywiście nie obejdzie, bo nikomu to nie jest potrzebne. Nikomu.
Nasza opowieść o nas samych jest żywa, energetyczna, mieni się wieloma barwami, jest też atrakcyjna i płodna, przyciągając do siebie i wydając co rok nowe owoce, zaś polska narracja o rzekomej odwiecznej polskości Śląska jest martwa i zmurszała, nie napędza nikogo, niczego już z siebie nie wydaje, a powabu ma tyle co wspomnienia o Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze i tyle też sensu będą miały obchody Narodowego Dnia Powstań Śląskich z przebierańcami w żupanach z okiennej zasłony.
Komentarze