Podstawą moich poglądów na dziedziny nauki była zawsze wypowiedź pewnego wybitnego człowieka:„...w danej dziedzinie jest tyle nauki, ile w niej jest matematyki...”.Tytuł pokazuje nieśmiałą próbę zastosowania matematyki – zawiera bowiem równanie. Definicja pojęcia „równanie” dla laików mogłaby być następująca: „równanie to pytanie, co wstawić w miejsce niewiadomych (np. X i Y) aby lewa strona był równą prawej”.W tym haśle „królowa Nauk” jest użyta przez historyków - co się chwali - istnieje jednak bardzo wąski przedział manipulacji przy próbie podstawieniu wartości w miejsce niewiadomych, gdyż podano za mało elementów (dwa) i w tym przypadku równanie nie ma prawidłowego rozwiązania.
Przypomina mi to stary dowcip z pewnego etapu stworzenia świata. Pan Bóg stworzył Ewę i powiedział Adamowi: masz i wybieraj!”.
Stąd moje zdanie na temat historii i historykowi zawierał zawsze pewien element nieufności. Jeśli bowiem wynik naukowej pracy historyka –interpretacja faktów - jest zależy od głębi jego serca a niekoniecznie rozumu lub ujęcia sprawdzalnego, liczbowego to mamy spory „uczonych” w każdej sprawie a wyniki są często przeciwstawne.
Hasło wymienione w tytule pojawia się w wielu wypowiedziach. Nie pamiętam gdzie się z nim spotkałem po raz pierwszy. Twierdzili tak różni ludzie: historycy, dziennikarze, politycy, inne osoby związane z regionem dzięki urodzeniu lub sympatycy z innych regionów Polski. Zarzucają sobie wzajemnie rożne niegodziwości w interpretacji faktów, wyciągając często bezpodstawnie wnioski nie pytają prawdziwie zainteresowanych, tj. poprawnie dobraną grupę statystyczną Ślązaków. Ślak i Ślązacy to bowiem nie monolit i nigdy nim nie był zupełnie inny start pod względem politycznym i narodowościowym (tzw. umowne „mleko matki”) mają Ślązacy z okolic Katowic czy Rybnika –kolebki polskości Śląskiej, a inny ludzie z Opolszczyzny. Znani notable –profesorowie Simonides i Marek z Uniwersytetu Opolskiego uważają, iż ich poglądy za jedyne i przyjęte bez zastrzeżeń przez wszystkich i mają prawo reprezentowania wszystkich Ślązaków, a to jest niesłuszne –oni pochodzą z tak zwanego Polskiego Śląska, ja natomiast z Niemieckiego, choć mam rodzinę w drugiej części Śląska, z którą moje pokolenie musiało porozumiewać się już „na migi” lub za pośrednictwem rodziców.
Historia może nie jest nauką ścisłą, ale jest znana z tego, że lubi się toczyć kołem –moje dzieci z kuzynami z NRF mogą się porozumiewać bez pomocy osób trzecich w języku „neutralnym” –po angielsku –mają więc lepiej w kontaktach rodzinnych niż ja jako dziecko. Koło historii przejechało się po mojej rodzinie we wszystkich kolejnych pokoleniach – od pradziadków do wnuków - bo prawnuk jest dopiero w drodze i będzie patriotą kaszubskim dzięki mleku potencjalnej matki, trafiliśmy tylko na różne szprychy przy próbach zatrzymania niszczącego kola, co było mniej lub bardziej bolesne..
Wszystkie problemy najlepiej rozważać na materiale faktograficznym znanym i sprawdzonym, tj. na własnej rodzinie. Nie wiem np., kim byli moi rodzice, czy czuli się Niemcami czy Polakami? Niestety nie mogę ich o to już zapytać. Fakty są następujące (dla naukowców-historyków poważy orzech do zgryzienia przy dorobieniu interpretacji):
Ojciec: Urodził się, jako obywatel pruski, chodził tylko do niemieckiej szkoły, bo polskich w Kędzierzynie (Kandrzin) nie było. Był żołnierzem Cesarza Wilhelma, ranny pod Verdun i awansowany oraz trzy dni w Wehrmachcie Adolfa H. we wrześniu 1939. Po wojnie nie został pozytywnie zweryfikowany, jako Polak przez odpowiednią komisję lokalną i jako obywatel niemiecki płacił latami ze swej skromnej pensji reparacje wojenne. Nie wiem czy umarł, jako obywatel niemiecki, czy objęła go jakaś „automatyczna łaska” polskiego państwa. (Od redakcji, po 1950 r. wszyscy mieszkający na terytorium Śląska stali się automatycznie Polakami).
O tym fakcie pewnie się już nie dowiedział wiele lat był obłożnie chory i miał poważniejsze zmartwienia –jak wyżyć z minimalnej renty inwalidzkiej (400 zł + 80 złotych na utrzymanie żony.
Kim się czuł tego nie wiem –ironia losu jest w tym, ze jako dziecko sam nauczył się czytać i pisać po polsku ze starego elementarza z 19-tego (lub pierwszych lat 20-tego) wieku i był jedynym mieszkańcem dużego miasta, który posiadał w 1945 roku takie umiejętności –komisja tego nie uwzględniła choć przeciętny Ślązak musiał tylko wyklepać pacierz po polsku i został tzw. „Polakiem za 25 złotych”, miejscowi mówili obywatelstwo za pięć dwadzieścia złotych, tłumaczom te liczby z niemieckiego, tyle kosztowało „tymczasowe Zaświadczenie Narodowości Polskiej”. Czy w jego przypadku „równanie tytułowe” pasuje? Komisja nie podzieliła tego zdania a ja też w to nie wierzę bez zastrzeżeń Z drugiej strony miał jednak wyraźne ciągoty polskie, bo wnukom „krajowym” zakazał mówić „Opa” tylko po Śląsku „starzyk” –poprawnej polskiej wersji „dziadek” nie akceptował „Opą” był tylko dla wnuków mieszkających w Niemczech (to chyba wystarczają świadczy o pewnej dwoistości Śląska).
Matka: Obywatelstwo oczywiście analogiczne jak u ojca, szkoła też z tą różnicą, że babcia ze strony matki była wielką patriotką polską, czego dowodem może być prenumerata „Katolika” oraz fakt, iż moja matka nie znała żadnego wyrazu niemieckiego przed rozpoczęciem nauki szkolnej. Kroplą dziegciu w tym patriotycznym miodzie jest to, że dziadek był fanem Cesarza Wilhelma (został mu wielki szacunek po służbie wojskowej). Dalsze losy matki był związane z wykształceniem i kilkuletnią pracą w znakomitych klinikach Berlina i Akwizgranu (Aachen) - (do plebiscytu), pewnie czuła się wtedy Niemką, ale nigdy mi nie przyszło na myśl zapytać ją o coś tak dla mnie oczywistego. Drobny niepokój mogło ewentualnie we mnie wzbudzić to, że z jedną ze sąsiadek mówiła po polsku, abyśmy nie wiedzieli o czym rozmawiają. Starałem się to ukrócić (żarła mnie ciekawość), ale po napisaniu na drzwiach kuchni znanego ze sklepów i urzędów komunikatu „Hier wird nur Deutsch gesprochen” dostałem lekko szmatą Jak zinterpretować ten niezwykle wymowny fakt historyczny nie wiem, zostawię to fachowcom.
Siostry: Najstarsza mogła jeszcze podłapać trochę polskich słów od dziadków, reszta raczej nie. Wykształcenie ogólne i zawodowe wyłącznie po niemiecku, w czasie wojny praca w Niemieckim Czerwonym Krzyżu w szpitalach wojskowych i po wojnie, jako jeniec armii USA nadal w szpitalach tejże armii. Wróciła w roku 1946 do domu na Śląsk, miała łzy w oczach, ale nie były to łzy radości z powodu powrotu „Śląska do Macierzy”, tylko z powodu konieczności nauczenia się pacierza po polsku – co było warunkiem pozytywnej weryfikacji, „ergo” możności pozostania w swej ojczyźnie (dużej lub małej). Pamiętam jej lament na temat konieczności uczenia się polskiego języka: „diese Pferdesprache werde ich nie erlernen”! Mam więc prawo sądzić że czuła się raczej „Ślązaczką=Niemką”.
Podobnie dalsze siostry, które albo są w kole Mniejszości lub mieszkają w RFN („Ślązaczka=Polka”)??? Chyba trudno mi tak twierdzić
Bracia: Bracia niezbyt interesowali się „delikatnymi” odczuciami narodowościowymi, choć raczej mówią (lub mówili) lepiej po niemiecku z „paskudnym” dla mojego ucha Śląskim akcentem niż „literacko” po polsku, a gwary Śląskiej nauczyli się od kolegów z pracy, bo w domu nie usłyszeli po śmierci dziadków żadnego słowa polskiego, a ja tym bardziej, bo urodziłem się po śmierci dziadków w okresie Hitlerowskim, gdy polskie rozmowy był już zabronione.
Problem pojawił się tylko w przypadku powojennych ciekawszych imprez sportowych, gdy na przykład NRF grał z Polską albo NRF z NRD. Biedny brat (najstarszy) nie wiedział komu kibicować W takich momentach szczerych reakcji na wydarzenia sportowe, wyzwalających duże emocje, „uczeni” powinni obserwować Ślązaków, to da im dużo do myślenia. Drugi brat raczej nie interesował się sportem, ale do dziś konsekwentnie ogląda programy niemieckie z Astry i nie zaabonował żadnej polskiej platformy cyfrowej. Początkowa fascynacja „katolickim” z pozoru Radiem Maryja należy do przeszłości. Podobnie siostry - prawie dewotki - zrezygnował z Goebbelsowskiej propagandy T. Rydzyka i oglądają lub Słuchają prawdziwie katolickie media niemieckie KTV i Radio Horeb (spadkobierca niemieckiego Radia Maria, zlikwidowanego przez biskupów niemieckich).
Nota bene! Szef Radia Horeb bardzo dobrze zna tzw. Ojca Tadeusza R. z okresu , w którym R. podwyższał swój standard życiowy, szmuglując używane auta z Niemiec do Polski i ostro się odcina od swego kolegi –dyrektora w dziedzinie „katolickiej” treści i formy audycji spokrewnionego radia.
Dalsza rodzina: Podobnie niezbyt „określeni” narodowościowo są pozostali członkowie rodziny, choć między sobą porozumiewamy się cudowną mieszanką polsko-niemiecką, typową dla Ślązaków. Są matki, które wbrew zakazom uczyły swe dzieci i wnuki po niemiecku po kryjomu. Moja bratowa pouczyła wnuczkę, aby w autobusie zwracała się do niej per ”Babcia”. Efekt? Gdy usiadł w autobusie biedne dziewczę głośno zapytał po niemiecku: „Oma”, soll ich Dir schon „babcia” sagen?
Bratowa miał wyczucie z tą nauką podstaw niemieckiego, bo dziecko po wielu latach pojechało do Szwabii ze swoimi dziećmi, które są też dwujęzyczne, zostały nawet zachęcone przez swą niemiecką nauczycielkę do tego, aby nie zapomniały języka swych sąsiadów. Piękny przykład innego zachowania się Niemców niż oczekuje wiele osób, mających na pieńku z niemiecką administracją (szkoły, sądy, Jugendamty). Innym pozytywnym efektem tej nauki był fakt, że bratanica służyła mojej małej córce i jej kuzynowi z RFN jako tłumaczka przy zabawach dziecięcych, teraz już „króluje” angielski w komunikacji międzynarodowej.
Pozostałem Ja – beniaminek rodu: Na mój temat już tyle się wypowiadałem na rożnych płaszczyznach i w mediach, że zestawiam tu tylko najbardziej wyraziste problemy z moimi „odczuciami”: Do lipca roku 1945 (powrót z tułaczki na Śląsk z Austrii) nie wiedziałem nawet, iż mogę mieć jakieś „fałszywe” korzenie, czułem się Niemcem bez ograniczeń i to patriotą- Przeżywałem głęboko wszystkie zwycięstwa i porażki Wehrmachtu, płakałem po śmierci Hitlera i po przegranej wojnie (z tym płaczem trochę przesadziłem, ale żal był wielki!). O Polsce i Polakach wiedziałem to co Goebbels i Rosenberg publikowali (np. w „Der Stürmer”) i nie miałem powodu mieć inne zdanie. Od jedynej znanej mi prawdziwej Polki z Krakowa –koleżanki mych sióstr, trzymał się ostrożnie z daleka, na wszelki wypadek, szczególnie po rozmowach z mieszkańcami Bydgoszczy z naszego obozu dla uchodźców, którzy potwierdzili przebieg „krwawej niedzieli” tak jak to opisywała niemiecka prasa. Moje poglądy zmieniły się po bezpośrednich kontaktach z Polakami w okresie dojrzewania i później, gdy nauczyłem się posługiwać własnym rozumem i nie byłem już podatny na żadną demagogię (to ostatnie mi zostało). We wrześniu 1945 musiałem pójść do polskiej szkoły i w pierwszym dniu nie zrozumiałem ani jednego słowa zgodnie z powiedzeniem niewolnika Kaptaha z „Egipcjanina Sinuhe”: „Słowa twoje są dla mojego ucha jak brzęczenie much...”.
Nieco starszy brat był w lepszej sytuacji – miał lekcję religii i zrozumiał „Jezusa Chrystusa“, bo to brzmi podobnie jak w niemieckim kościele, a inteligentny był bestia – odrzucił końcówki „ i poprawił wymowę na modłę papieża Benedykta XVI! (Tego się nie da oddać poprawnie na piśmie). Matka widząc moje rozgoryczenie i płacz, wyciągnęła z lamusa stary elementarz, z którego kiedyś – na przełamie wieków - ojciec sam się nauczył polskiego i wprowadził mnie w tajniki mojego nowego języka „ojczystego” – już drugiego. Miałem wspaniałych i bardzo wyrozumiałych nauczycieli od szkoły podstawowej do końca liceum i na maturze już miałem piątkę z polskiego i na pewno lepiej mówiłem i poprawniej pisałem niż teraz, choć zasób słów pewnie jest nieporównywalny – widzę to po krzyżówkach. Po latach „zmagań” oczywiście doceniłem piękno języka i wartość kultury polskiej, ale zawsze miałem w sercu „ltera pars” i to mi zostanie do śmierci. Oglądam i Astrę i Hotbirda po niemiecku lub po polsku, nie ma dla mnie różnicy czy audycja jest po polsku czy po niemiecku. Jeśli czytam interesującą książkę i ktoś mi ją wyrwie i zapyta w jakim była języku i jaką czcionką to nie umiałbym odpowiedzieć W rozmowach nie tłumaczę swoich mysi, ani w jedną ani w drugą stronę–po prostu przestawiam wirtualny przełącznik w mózgu.
Przypomniałem sobie, ze jednak mam „trzeci” język, który mogę uznać za ojczysty, tzn. nie uznany jednak przez „prawdziwych Polaków” za język godny zapamiętania i stosowania np. w urzędach i szkołach na Ślasku. Nie znałem tej gwary z domu rodzinnego, ale nauczyłem się jej na mojej pierwszej posadzie nauczycielskiej na wsi opolskiej. Rodzice moich podopiecznych mieli mi za zł, że udaję „wielkiego Polaka” posługując się literackim językiem, a „.. dyć rechtor je z Kęzierzyna...” –w domyśle –musi umieć mówić po Śląsku a udaje wariata.
Przezabawne historie pamiętam z „brutalnego” zderzenia gwary śląskiej z mentalnością napływowej ludności polskiej. W mojej wsi przedszkole prowadziła Pani z „za Buga”, której matka pomagała w przedszkolu, uczą dzieci np. kolędy. Była ogromnie i niemile zdziwiona, że dzieci nie chcieli śpiewać „lulajże Jezuniu” –to przecież taka piękna kolęda! Gdy swoje pretensje przedstawił rodzicom to uzyskał od jednej z matek o większej odwadze: „Czy to ten Pan Jezusinek nie miał nic innego do roboty, tylko lulał i lulał?” (dla niewtajemniczonych - po śląsku „lulał” oznacza „siusiał”).
Drugi epizod: Świeżo upieczona nauczycielka z Małopolski przeprowadza egzamin poprawkowy na początku roku i spytała o życiorys Bieruta. Chłopak zaczął: „Jak jeszcze Bierut łaził do szkoły...” i nauczycielka spadla z krzesła, chociaż każdy Ślązak przecież „łazi do szkoły”! Jako kierownik szkoły byłem obecny na egzaminie i odpowiednim działaniem –podnoszeniem i klepaniem w plecy uratowałem koleżankę od śmierci ze miechu. Wynik egzaminu był mimo to pozytywny.
Nie mogę więc wstawić w rozsądny sposób właściwych elementów (Ślązak, Polak, Niemiec, Czech lub coś innego) do „równania” tytułowego. Dla mnie i pewnie wielu innych trzeba by wymyślić inny algorytm, ale nie wiem jaki. Nawet nie mogę stosować wybiegu mego kumpla ś p. Franzka Umlaufa i podać rozwiązanie - bo od kilku lat już nawet wina nie piję i żaden znajomy nie uwierzy w chorobę filipinką u mnie. Poza tym wprawdzie dużo podróżowałem po świecie, ale w Manili nie byłem, ani nie hodowałem tego typu konopi, tylko nasze, rodzime, na śląską „siemionkę” wigilijną a nie do palenia „trawki” wzorem premiera.
Mnie los jest przesądzony, mam „przechlapane”, ale mam też kłopot przy określeniu odczuć moich dzieci. Ożeniłem się z patriotką z „za Buga” i ona, jako matka karmiąca kształtowała poczucie narodowe potomstwa wychowując córki niechcący (?) prawie na szowinistki nie tylko patriotki. Pamiętam rozpacz i płacz 4-letniej córki, gdy jakiś Polak nie zdobył złotego medalu na Olimpiadzie i radość w przypadku przeciwnym. Pewnie nie ma wątpliwości, co do swej przynależności narodowej (polskiej), choć wie o „cierniach” niemieckich, które w niej tkwią dzięki moim genom – nie widzi w tym żadnego problemu i na temat tego sławetnego równania pewnie powiedziałby to samo co ja –bzdura, tu automatyzmu nie ma!
Ponadto jest wielojęzyczna i ma silne kontakty z kolegami za granicą, ale nie w Niemczech. Aby było śmieszniej – niemieckiego nie zna jeszcze i z kuzynami w RFN mówi po angielsku. Jeszcze zabawniejsze (w pewnym sensie) są smutne koleje drugiej córki, wychowanej w tym samym duchu przez matkę Została zmuszona przez sytuację rodzinną do emigracji w wieku pod 50-kę i miała na kursie językowym „w nowej ojczyźnie” to samo uczucie co ja na pierwszej lekcji w polskiej szkole, tylko w drugą stronę Tak dziwne mogą być koleje losu Ślązakowi i żadne szufladkowanie nie jest nam potrzebne. Możemy mieć takie lub inne obywatelstwo, albo oba, ale pozostaniemy dwu-kulturowymi Ślązakiem. Ostatnio to można nawet nie jest tak bardzo wstydliwe skoro nasz premier Tusk należy do tego klubu (przez analogię, choć nie jest Ślązakiem tylko Kaszubem.
Moją wypowiedź chcę zakończyć krótkim komentarzem do pewnej niebezpiecznej tezy mojego przyjaciela Marka – bo w stylu prezesa pewnej partii, tzn. obraźliwym –cytuję z pamięci: „Ślązak, który przyznaje, że jest Niemcem utracił człowieczeństwo...”. To już takie bzdury, że mógłby mi się otworzyć nóź w kieszeni, gdybym nie znał bliżej mojego przyjaciela, który gustuje w mocnych słowach, ale w gruncie rzeczy jest bardzo przyzwoitym człowiekiem. Uważam ponadto, że historia, etnografia i socjologia powinny znaleźć sobie ciekawsze zadania badawcze niż uczucia narodowe Ślązaków, które są niemożliwe do określenia. Dla znających język niemiecki mogę w celu humorystycznego zakończenia „rozprawy pseudonaukowej” cytować głęboko filozoficzny napis na skrzyni pewnego starego marynarza (nie chodzi mi o „skrzynię Umarlaka” )..
Das Herz einer Frau,
Der Magen einer Sau,
Der Inhalt einer Worscht,
Sie bleiben unerforscht!
Nie mam zacięcia Pana Artura Andrusa i nie potrafię zgrabnie przełożyć tego tekstu wierszem. Pasuje jednak – wypisz, wymaluj do serc wszystkich Ślązaków, i polskich i niemieckich i obojnakach, (ale to trzecie nie w sensie Palikotowym, tylko umownym, psychicznym). Jeden z wyrazów - „Worscht” – jest wynikiem modyfikacji wyrazu „wurst” (kiełbasa) na skutek stosowania „licentia poetica” przez autora wiersza więc nie znajdzie się go w słowniku.
PS
Występuje dodatkowo pewien istotny problem – traktowanie jednakowo wszystkich mieszkańców szeroko pojętego Śląska – od Zgorzelca do „przedmieść Krakowa“, nie wiem, bowiem, gdzie dokładnie za Katowicami kończy się Śląsk a zaczyna Czerwone Zagłębie lub Małopolska – zdania bywają różne, czy np. Gierek był Ślązakiem? (Zdaniem Warszawiaków na pewno). Czy „żydowskie” miasta typu Dąbrowa Górnicza czy Zawiercie leżą na Śląsku czy nie? W świadomości prostego ludu, (który wszystko kupi) są rozbieżności na ten temat, fachowców nie pytałem. Język „zagłębiaków” ma więcej wspólnego z gwarą górnośląską niż literackim polskim, jest może trochę bardziej śpiewny na moje ucho. Wiem jednak, że podział administracyjny niekonieczne pokrywa się zawsze z sensownym („odczuwanym”).
Piękny jest przykład Raciborza, od wieków zwianego z Śląska Opolskiego a jednym pociągnięciem przyklejono to miasto do Katowickiego, stał się tam kopciuszkiem wśród miast Województwa Śląskiego, a na Opolskim Śląsku był praktycznie równorzędnym partnerem Nysy i Opola.
Brzeg cierpi na pewną schizofrenię nie bardzo wie czy ciążyć w kierunku Wrocławia czy Opola, szczególnie po wojnie, gdyż okolice Brzegu są zasiedlone głównie repatriantami ze wschodu, tak jak cały teren aż do granicy niemieckiej. Tam równanie tytułowe artykuł „Ślązak=Polak” pewnie sprawdza się, w 99%, co najwyżej mogą lekko bruździć statystyce odczucia narodowe ukraińskie, gdyż wielu wschodniego ma i takie korzenie.
Łatwo zauważyć ogromne różnice między Śląskiem Dolnym a Górnym (rozciągającym Się mniej więcej od Brzegu do Katowic). Do 1945 roku Dolny Śląsk był zamieszkały przez potomków kolonizatorów, sprowadzonych przez Vogta Bartolda.” Pomieszanych z żyjącymi kiedyś na tych terenach Słowianami. Po wojnie wysiedlono praktycznie kompletnie ludność o korzeniach niemieckich i zasiedlono „ziemie obcyckane” (określenie używane przez autochtonów) dość barwną mieszanką etniczną Repatrianci z „za Buga”, Borysławcy jako oddzielna formacja, repatrianci z Westfalii, Belgii i Francji (przeważnie górnicy oraz ludzie z Polski centralnej, którzy chcieli sobie nieco zmienić życie (podwyższyć standard). Dla przykładu Lwow przeniósł się do Wrocławia –przynajmniej inteligencja. Tak powstał polski Uniwersytet Wrocławski. Szczególnie ciekawym eksperymentem etnograficznym był Wałbrzych, gdzie do wszystkich w/w grup etnicznych doszlusowali jeszcze Żydzi oraz resztki Niemców. Mówię o ciekawej konstelacji gdzie, będąc Górnoślązakiem, nie odczuwałem żadnej dyskryminacji, która towarzyszyła mi całe późniejsze (i wcześniejsze) życie na Opolszczyźnie.
Symbioza tak licznych grup na zasadzie nieagresji i w miarę sprawiedliwego podział stanowisk partyjnych i administracyjnych jest ewenementem pewnie na skalę światową na pewno zasługuje na badanie przez historyków i przedstawicieli pokrewnych gałęzi nauki, a nie odczucia narodowe bliżej niesprecyzowanych Ślązaków.
Poważne problemy z asymilacją raczej występowały i pewnie jeszcze występują na Górnym Śląsku i cały artykuł oraz zainteresowania dyskutantów są raczej zawężone do tego obszaru, dlatego stosowane pojęcie „Ślązak” w tym przypadku jest tak nieostre i nieadekwatne, że żadna dyskusja nie ma sensu bez niezwykle precyzyjnego zdefiniowania pojęć przed jej rozpoczęciem. W zasadzie powinno się w tej dyskusji używać pojęcia „Górnoślązak”, a z badaniem odczuć „lokalno-patriotycznych Dolnośląska” poczekać aż mieszkańcy Województwa Dolnośląskiego przestaną siebie uważać „wschodniakow” – to może nastąpić dopiero po kilku pokoleniach nowych obywateli Dolnego Śląska